czwartek, 12 września 2013

~Rozdział 2

Mimo, iż jedziemy dobre 20 minut, nikt z nas nie odezwał się ani słowem. Siedzimy na tyłach limuzyny i wpatrujemy się. Tata w jakieś notatki, ważne rządowe papiery, a ja w przestrzeń za oknem. Kocham to uczucie gdy jadąc, widzę, jak las budynków, fabryk i domostw, ustępuje lasowi drzew, pól i łąk. Wielkie kolorowe łany zbóż chwieją się leniwie, a ciepły popołudniowy wiatr gubi się między kolejnymi łodygami pszenicy. I gdy chcę założyć słuchawki, włączyć muzykę i zatopić się w marzeniach, ojciec w końcu się odzywa:
-Muszę z tobą pogadać, Elodie.
Delikatnie przytakuję głową, nie odwracając wzroku z widoków na zewnątrz.
-Jest pewna ważna sprawa. Na ogół nie wolno nam tego mówić, ale że jesteś moją córką…Czy możesz łaskawie na mnie spojrzeć?!
Leniwie odwracam głowę i przysuwam się bliżej.
-Dziękuję. Przepraszam za krzyki, po prostu, to co mam ci do powiedzenia jest bardzo trudne. Ale wiem, że jesteś już dużą dziewczynką. Zapewne nauczyciele wspominali wam o drobnych…komplikacjach międzypaństwowych?
-Taak, Pan Brompton…
-Cieszę się. Otóż, jest taki problem, iż te „drobne komplikacje”…nie są takie drobne.
-Co masz na myśli?
-Nie oszukujmy się, mamy wojnę. Wszyscy zawsze obawiali się, co się stanie, gdy Chiny i Rosja sprzymierzą się, przeciw reszcie świata. To właśnie się stało. Niedawno opanowali wszystkie kraje w Azji, Australia wciąż próbuje walczyć, choć wszyscy wiemy, że to koniec. Teraz zaatakują Europę, a później będziemy my.
Nie odzywam się, próbując pojąć, to, czego właśnie się dowiedziałam. Gdy tylko wyobrażam sobie pędzące ku nas Chiny, z masą broni atomowych i innych, przechodzą mnie dreszcze.
-To..koniec? Zginiemy?
-Elodie, wiedz, że USA także posiada jedną z najlepszych broni na świecie. Będziemy próbowali robić co w naszej mocy, aby tę wojnę wygrać. I musimy zacząć przygotowywać się, dopóki jeszcze jest tu bezpiecznie. Zabrałem cię, bo do domu już nie wrócisz. Po lekcjach powinni ogłosić ewakuację z państwa, do tych najbardziej oddalonych. Spokojnie, wszystkie twoje rzeczy zostały już spakowane i czekają na ciebie w bazie wojskowej. Dostaniesz przydzielonego ochroniarza i zakaz wychodzenia bez zgody.
Kręci mi się w głowie. To wszystko dzieje się tak szybko! Jeszcze niedawno narzekałam na szkołę i nauczycieli, a teraz…Serce bije mi mocniej, przybliżam się do okna by zaczerpnąć tchu. Łzy ciekną mi po policzkach.
-Elodie…posłuchaj, gdy twoja mama umarła, kazała mi coś ci przekazać.
Cała obolała psychicznie odwracam się do taty.
- Przecież…przecież ona zginęła 10 lat temu! Nie mogłeś wcześniej…?
-Kazała mi poczekać na odpowiedni moment…dać ci to, kiedy będziesz jej potrzebować.
Grzebie chwilę w walizce i wyciąga z niej małą szkatułkę. Jest śliczna, okrągła, ręcznie zdobiona w malownicze kwiaty na ciemnym drewnie. W niektórych miejscach dodane są kamienie szlachetne, mieniące się jak gwiazdy nocą. Najdelikatniej jak potrafię, uchylam wieczko. W środku, na czarnym jedwabiu leży okrągły medalion zrobiony z jakiegoś ciemno turkusowego kamienia. Posrebrzany łańcuszek luźno leży obok drugiej rzeczy – niesamowitego, metalowego sztyletu.
-Podoba ci się..?
-To jest niesamowite…Ten sztylet…
-Został wykuty w samym sercu piekła –Tata widząc moją zakłopotaną minę puszcza do mnie oczko. –Tak mówi się na największy czynny wulkan na ziemi. A medalion…Hmm, muszę ci przyznać, że próbowałem go otworzyć, ale nie dałem rady. A nie chciałem używać ostrych narzędzi, bojąc się, że go zniszczę. Może tobie się kiedyś uda…O! Już jesteśmy na miejscu!
Zakładam medalion, nóż natomiast wkładam do torby szkolnej i wychodzę z limuzyny. Czuję delikatne ukucie w sercu, gdy medalion opada luźno na moją pierś. Patrzę przed siebie. Moim oczom ukazuje się przepiękny las, niesamowity, a jednocześnie niedostępny.
-To..ee..tutaj? Ta ultra nowoczesna baza wojskowa?
Rozglądam się na boki i nie widzę niczego, oprócz drzew. Generał tata, tylko uśmiechnął się tajemniczo, poczekał, aż szofer wyciągnie bagaże i gdy limuzyna odjechała, podszedł do najbliższego drzewa, poszperał coś w gałęziach i moim oczom ukazała się niewielka szczelina w ziemi. Czasem dzieci robią takie mini konstrukcje bawiąc się w wojsko. Patrzę to na wejście, to na tatę z lekkim zażenowaniem, ale mimo wszystko wchodzę do środka. To co widzę powala mnie na ziemię. Oczywiście, nie dosłownie.
Lśniące, biało- srebrne ściany, szklane rozsuwane drzwi, elektroniczne, wyświetlane w powietrzu ekrany, i mnóstwo ludzi. Prawie każdy ma na sobie albo wojskowy strój, albo laboratoryjny kitel. Czy tu nie jest aby za gorąco? Tata podchodzi do mnie pomału. Chyba muszę zdjąć kurtkę. Za nim idzie jakichś dwóch gości, jeden stary, drugi na oko, ma jakieś osiemnaście lat. Wciąż gorąco, dlaczego wszyscy są tacy rozmazani? Starszy pan się uśmiecha, podaje mi rękę i chyba coś mówi. Nie wytrzymam dłużej, stoję na ruchomej powierzchni, mdli mnie. Młody chłopak chyba się nie uśmiecha, ograniczył się tylko do jakiegoś krótkiego słowa. Chyba czekają aż coś powiem, ale nie daję rady, bo przed oczami robi mi się zupełnie ciemno i upadam. Czuję dotyk czyichś rąk. Ostatnia myśl przed utratą przytomności, to wizja bólu głowy po obudzeniu się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz