czwartek, 9 stycznia 2014

~Rozdział 17

Nie zawsze to, czego nie widać, i czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć, jest kłamstwem.

Nie wiem, ile czasu minęło, może tylko parę dni, może tydzień, ale w końcu tu jesteśmy. Tu, czyli na obrzeżach miasta, zaznaczanego na mapie Kevina jako punkt docelowy. Gdzieś tutaj musi być centrum. Jeszcze jeden niezniszczony schron. Idąc ulicami, zauważamy przejście jesieni w zimę. Delikatnie niczym puch, pierwsze płatki śniegu opadają na ziemię. Wyciągam dłoń, by poczuć na niej chłodne dotyk zimy.
-Jest! –Jason łapie mnie za wyciągniętą rękę i biegnie do przodu. I ja zauważam blask. Biegniemy, śmiejąc się i łapiąc oddech. Plac przed nami przypomina pewnego rodzaju…targowisko. Jest jeden dach a w środku mniejsze budynki. Gdzieniegdzie palą się ogniska, biegają dzieci, a matki cichutko chichoczą, stojąc przed drzwiami budynków. Patrzę pytająco na Jasona. Przemierzamy ten zgiełk, brudni i przemoczeni. Co to jest za miejsce?! Gdzie masa żołnierzy? Gdzie nowoczesne ściany i wystrój? To przypomina raczej… średniowieczny plac. Może myślę tak, ponieważ huk młotka uderzanego o rozgrzany metal wyprowadza mnie z równowagi. W pewnym momencie Jason się nagle zatrzymuje, i wparuje przed siebie.
-Jaso… -Ale nie dokańczam, bo chłopak szybko puszcza się biegiem do przodu, przeciskając się przez tłumy ludzi. Biegnąc za nim co chwila w kogoś wpadam.
-Przepraszam..! Proszę mnie przepuścić! Jason!! –Zdenerwowana czuję, że tracę go z oczu. Z westchnieniem staję w miejscu i powoli, powłóczając nogami, idę przed siebie.
-No witaj piękna!! – Podnosi mnie i obraca, a następnie daje mi mocnego buziaka w policzek. Za nim stoi Jason.
-Ekhem…Rick? –Byłabym mniej zdziwiona, gdyby zdzielił mnie teraz deską po twarzy. Gdy tylko mnie puszcza, obejmuje mnie Jason.
-Wiem, że dużo przeze mnie przeszłaś, ale co ty na to, żeby zacząć od nowa? Teraz już jestem inny, zapewniam cię, i… przepraszam za wszystko. Naprawdę, jest mi głupio. –Jest zupełnie poważny. Chyba już wie, że dowiedziałam się o jego planach. Kiwam tylko głową i mówię „nie ma sprawy”. Na powrót przybiera uśmiech.
-Dobra, uuch, skoro już wszystko jest okej, to może powiesz nam, jak się tu znalazłeś? I gdzie Cindy? Bliźniaczki? –Jason trzyma mnie za rękę. Zaczyna kręcić mi się w głowie. Och, to przez ten tłok? Mam dziwne deja vu. 
-Dziewczyny są w chatce, chętnie wszystko opowiem, wasza historia też zapewne…och, Elodie! –Wyciąga ręce, rozmazany Rick.
Na szczęście trzyma mnie Jason.

*


-…Hahaha, tak myślałem! Może uda się już jutro o dziewiątej rano. –Głos Ricka wydobywa się z sąsiedniej izby. Pocieram tył głowy. Leżę na prowizorycznym drewnianym łóżku, przykryta dwoma kocami. Obok mnie leży miska, szklanka, dzbanek z wodą i okłady. Wypijam parę łyków wody.  Chłodne powietrze, wdzierające się przez nieszczelne okno, znacznie pomaga mi stanąć na nogi. Powoli, bosymi stopami zmierzam do drugiego pokoju i zatrzymuję się w drzwiach.
-Co się uda? –Rozglądam się po zgromadzonych. Są wszyscy. Rick, Jason, Cindy, Stella… -Gdzie Naomi? –Zaczynam się chwiać i od razu wszyscy podbiegają by mnie złapać. Chwytam się drzwi.
-Wszystko dobrze? –Rick patrzy mi w oczy, zdenerwowany. Czuję się, jakbym miała grypę, nic więcej. Odpowiadam pytaniem na pytanie.
-Co się uda i gdzie jest Naomi..?  -Powtarzam. Stella opuściła głowę, i kilka łez upadło na podłogę.
-Och…przykro mi… -Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć. Nie umiem pocieszać ludzi. Nie wiem nawet, jak mogę ją pocieszyć. Straciła siostrę. Z pomocą Cindy udaje mi się dojść do stołu. Wszyscy znów zajmują pozostałe miejsca.
-Uda nam się wyruszyć na pomoc tym waszym nowym przyjaciołom. –Rick odwraca się do Jasona. -Cholernie ryzykowne, stary, cholernie. Ale jestem wam coś winien, więc idziemy.
-„My”? Chcesz wziąć też Stellę i Cindy? –Nie wierzę, że Rick chce ryzykować także ich życie dla jakieś pary ludzi, których ledwo znamy.
-Trzymamy się razem. Albo idziemy wszyscy, albo żadne. Oczywiście, jeżeli dziewczyny są przeciwne, to nie będę zmuszał… -Rick  spogląda na Stellę.
-Nie. Idziemy z wami. Prawda Cindy?
-Prawda. Wyjdziemy, gdy tylko Elodie poczuje się lepiej. –Rudowłosa dziewczyna wysyła mi pokrzepiający uśmiech. No niech im będzie. Pójdziemy tam. Boję się tylko, że…Nie, to głupie. Dlaczego Nate miałby tam być? Wstajemy od stołu i każdy idzie w swoim kierunku. Przeglądam swoje rzeczy. Jest nóż. Jest i medalion. Nie wiem, czy to przez zmęczenie, ale wydaje mi się, że miałam go na sobie. Zresztą, jest mi znacznie lepiej, mimo to, nie mogę odrzucić myśli, że to ten naszyjnik jest sprawcą mojego złego samopoczucia. Do pokoju wchodzi Cindy.
-Elodie. –Podchodzę do niej, aby ją przytulić. Ta jednak odsuwa się delikatnie. –Muszę cię o coś zapytać. –Zaskoczona, siadam na skraju łóżka. Cindy wydaje się nie zauważać leżących na podłodze przedmiotów. Podchodzi do mnie i odwraca moją rękę. –Co…co to jest?
Kolejne wyrazy. Tym razem są napisane jakimś obcym językiem, bo nie mogę odczytać żadnego z nich. Serce zaczyna mi szybciej bić. Co się stanie, gdy cała ręka się nimi zapełni? Śmierć? Powrót? Pamiętam co spotkało moją poprzedniczkę. „I gdy sama stanie się częścią niebios, hymnem ku czci Boga, dotychczasowa miłość na ziemi, skończy się”. Ktoś, kogo kocham, zginie. Przynajmniej tak mogę to interpretować. Nie mam pojęcia w jaki sposób. Spotka go wypadek? A może wcale nie umrze? Może to tylko metafora? Zakłopotana mina Cindy przywraca mnie do świata realnego.
-Hmm..to nic takiego..naprawdę. To tylko…tatuaże. –Patrzę jej w oczy, starając się wyglądać jak najbardziej wiarygodnie. Dziewczyna tylko wzdycha.
-Okej. Dobrze, ja muszę jeszcze na chwilę wyjść, spróbuj wypocząć. Czeka nas trudny dzień. –Uśmiecha się i wychodzi.
Kolejna noc, kolejny koszmar.

*
Budzę się, spocona i roztrzęsiona. Jak to możliwe, że nikogo nie obudziłam? Po cichu, na chwiejnych nogach, zaglądam do innych pokoi. W poszukiwaniu tego, w którym śpi on.
-Jason..?  Śpisz…? –Chłopak budzi się i przeczesuje sobie włosy ręką. Jest ciemno, ale mogę sobie wyobrazić, jak ładnie teraz musi wyglądać. W półmroku dostrzegam jedynie zarysy mebli, a światło księżyca pada strumieniem przez okno, na łóżko chłopaka.
-Już nie. Co się stało? …Znowu koszmar, tak?
-Wszystko płonęło. Każdy budynek, każdy człowiek. A ja nie. Ja nie płonęłam. I gdy wszystko już doszczętnie się spaliło, zostałam sama. A potem przyszli Oni…Zabrali mnie do ciemnego miejsca…powiedzieli, że już nigdy nikogo nie ujrzę…że zostanę do końca w ciemności… -Głos zaczyna mi się łamać, na wspomnienie minionego koszmaru. Moje źrenice są poszerzone, wciąż się trzęsę. – To było tak bardzo realistyczne…wasze płonące ciała…ta pustka…Jezu, Jason…tak bardzo realistyczne… -Chłopak podbiega do mnie, i obejmuje mnie, klęczącą na podłodze. Ucisza mnie i pociesza, głaszcząc mnie po włosach.
-Cii…to tylko sen…jestem przy tobie….zawsze będę…Ciii… -Podnosi mnie i kładzie do swojego łóżka.

*
Następny dzień jest dużo lepszy. Otwieram oczy i wsłuchuję się w odgłosy poranka – śpiewy ptaków, rozmowy ludzi, śmiechy dzieci. Obracam się. Leżę sama. O nie, pewnie śpię już tak długo! Wstaję i w pośpiechu zakładam ubranie. Wybiegam z pustego budynku. Kawałek dalej dostrzegam Jasona, Ricka i dziewczyny, oraz małą grupkę mężczyzn. Za małą. Czterech. Mam dostać się do niedostępnej twierdzy w dziewięć osób? Uśmiecham się z zażenowaniem. To niedorzeczna. Podchodzę do nich i witam się. Mężczyźni się przedstawiają, ale ja nie jestem w stanie zapamiętać ich imion. Po co mi znać ich imiona, skoro i tak zginiemy? Chce mi się śmiać i płakać jednocześnie.
-Jason…a gdzie reszta? –Spoglądam na chłopaka z wyczekiwaniem. No dalej, nie zawiedź mnie. Powiedz, że tylko rozmawiacie, a cała armia rebeliantów już czeka za rogiem. Chłopak jednak, zbity z tropu, uśmiecha się z zakłopotaniem.
-Nie ma nas więcej, jeśli o to ci chodzi. Inni nie chcę ryzykować, dopóki nie są przygotowani na ostateczną walkę. –Chłopak zauważa, że to wcale nie pomaga. –El..rozchmurz się! Mamy tylko dostać się po cichu do środka, odbić ich i uciekać. Damy radę! –Widzę, jak bardzo stara się mnie podnieść na duchu, ale jego wypowiedź nie różniła by się za bardzo, gdyby powiedział „Spokojnie, mamy tylko zatrzymać asteroidę przed zniszczeniem świata, bułka z masłem!”.Czuję się źle. Nie wiem, dlaczego. Czy to przez moje osłabienie? Czy dlatego, że jest nas tak mało? A może dlatego, że Jasonowi tak bardzo zależy? Zależy, żeby tam pójść, żeby ich odbić, ryzykując własne życie. Ich… Ją… ale sama nie jestem lepsza, o nie. Przecież jakaś cząstka mnie chce tam iść, z nadzieją, że spotkam Nate’a. Dawno go nie widziałam… Jego ślicznych, rajsko błękitnych oczu. Ktoś o takich oczach nie może być zły.
Bierzemy potrzebne narzędzia. Oczywiście mam na myśli broń. Strzelby, noże, zatrute strzały. Ja dostałam tylko niewielki pistolet. Mam jeszcze mój sztylet. Będzie musiał mi wystarczyć, gdy zaatakuje mnie 50 uzbrojonych żołnierzy…znów prycham z zażenowaniem. Czuję na sobie spojrzenie Jasona. Każdy jest zajęty swoim uzbrojeniem więc mamy czas żeby porozmawiać.
-Elodie…jeżeli czujesz, że nie dasz rady, jeżeli się boisz… -Drgnęłam. Strach. Czy nie pokazałam mu w nocy, jak łatwo jest mnie przestraszyć? Jestem taka głupia…taka słaba…
-Nie, Jasonie. Idę z wami. Dla Kevina. –Jason czeka, aż powiem coś więcej. Wywracam oczami. –I dla Rose, oczywiście. – Chłopak śmieje się i przytula mnie do siebie.
-El, jesteś niesamowita. Jestem największym szczęściarzem na świecie, że mam taką niezwykłą, odważną księżniczkę. –Jason patrzy mi w oczy. Gdy na początku nazywał mnie księżniczką, robił to ze złości. Księżniczka, lala, która nic nie umie zrobić. Teraz traktuje mnie jak delikatną i dobrą królewnę. Całuję go w usta.
-Dobra, zakochańce, jeśli chcecie zdążyć jeszcze dzisiaj, musimy iść. –Rick rzuca Jasonowi plecak. Nie mogę powstrzymać śmiechu, gdy tylko spoglądam przed siebie na nasz środek transportu.
-Haha…Koniec? Rick, mamy jechać do nowoczesnej twierdzy na koniach?
Chłopak wydaje się być urażony.
-Jason, uspokój tę swoją marudę. Nic jej nie pasuje. Oczywiście, może iść na nogach, zapewniam jednak, -Rzuca pakunek na siodło. – że tak będzie znacznie szybciej. –Uśmiechają się. Dosiadam białą klacz. Jest piękna. Rick miał rację, jedziemy bardzo szybko, wiatr rozwiewa mi włosy. Oddaję się lawinie myśli. Strach miesza się z zazdrością, tęsknota ze smutkiem. Spoglądam na zarysy Miasta Rebeliantów czując, że już nigdy go więcej nie zobaczę. Tyle jest już za mną. Ale najgorsze, jest dopiero przede mną.
I jest. Zamek przede mną.


*

-Dobra, gotowi? Dam wam tylko jedną radę – Nie dajcie się odnaleźć. Zabawę w chowanego czas zacząć! –Po czym pobiegł przed siebie pod osłoną ciemności. Wpatruję się przed siebie, potem patrzę na Jasona. Chłopak tylko uśmiecha się, wyraźnie ożywiony.
-Będzie ciekawie. Cały czas trzymaj się mnie. –Podrzucił w ręku maczetę i podał mi rękę. Pozostali już się zebrali i każdy biegnie za Rickiem. Dobiegamy do murów. Już w tym miejscu widać sporą grupkę żołnierzy, ukrytych w cieniu masywnego dębu, rosnącego przy budowli. Jego grube gałęzie sięgają aż do okien na trzecim piętrze.
-Myślisz o tym samym co ja, Rick? –Jason przykucnął przy murze, a kosmyk blond włosów osunął mu się na czoło. Z trudem powstrzymuję się od odgarnięcia mu go z twarzy. Niezdarnie klękam obok. Nade mną słyszę bicie serca Ricka.
-Drzewo? Taa. Ale straże…
-Jest ich mniej, niż może być w środku.
-Jason, myślisz, że nie zauważą walki toczącej się na ich podwórku..? – Nie widzę Ricka, ale czuję, że mówiąc to, kręci głową z dezaprobatą. – Tak czy inaczej nas zauważą.
-Czyli lepiej iść prosto do środka? No oczywiście, zawsze możemy pójść grzecznie głównym korytarzem, machając żołnierzom i przepraszając, że już nas nie ma, tylko uwolnimy jeńców.
-Jason… -Odzywam się ledwo słyszalnie.
-…wiem, że to idioci, ale musimy jednak…
-Jason… -podnoszę głos.
-Na pewno musi być jakiś inny sposób, żeby…
-…Jason!!! – Krzyczę. Chłopak przerywa i patrzy na mnie zdumiony. Zadowolona, że wreszcie zwróciłam jego uwagę, wysuwam palec i kieruję go na miejsce, z którego wybiegliśmy.  –Ktoś tam jest.
Chłopak odwraca wzrok na punkt, który wskazuję.  Z takiej odległości ciężko dostrzec szczegóły, ale już po paru minutach słyszymy jego radosny głos.
-To nasi! –Jason uśmiecha się. –A więc przechodzimy do planu B.
-A jaki jest plan B? –Podnoszę się, wraz z Jasonem i Rickiem. Blondyn kiwa głową do rebeliantów, dając im znak.
-Atakujemy! –I nagle wszyscy biegną wprost na grupkę żołnierzy. Ile nas może być? Obstawiam pięćdziesiąt osób. Uzbrojeni po zęby. Żądni krwi intruzów. Pragnący wolności dla narodu. I Jason. Pierwszy raz widzę go takiego. Wymachuje nożem, podcinając szyję jednemu, jednocześnie wbijając miecz w serce drugiego. Obraca się, by zaskoczyć, nieświadomego żołnierza, jakby tańczył, z gracją, lekko jak piórko.  Wyszkolona maszyna do zabijania. Nagle dostaję czymś w brzuch. Upadam na ziemię, krztusząc się krwią. Obok mnie leży trzonek od siekiery, a przede mną stoi wysoki mężczyzna w zaplamionej krwią koszuli. W ręce trzyma nóż. Łapię oddech chrapliwie, serce bije mi jak oszalałe, szukam spojrzeniem  Jasona ale nigdzie go nie widzę. Mężczyzna idzie prosto na mnie, a ja, wciąż dysząc, łapię za mój sztylet. Żołnierz uderza mnie w twarz i zamachuje się nożem, chybia o parę cali. Gdy znów podnosi pięść by zgnieść mi twarz, pochylam się, a następnie wbijam sztylet przed siebie. Trafiam w jego udo, z którego krew tryska jak z fontanny. Mężczyzna krzyczy jak oszalały, łapie się za nogę,  a potem z wściekłością rzuca się na mnie. Tym razem trafia mi w ramię. Czuję jak ból rozchodzi się po moim ciele, jak gorąca posoka spływa po ramieniu.  Siła uderzenia powala mnie na ziemię. Rozglądam się nerwowo w około, licząc na pomoc. Przeciwnik zdążył naskoczyć na mnie i przygnieść moje ręce do ziemi, swoimi kolanami. Parę metrów dalej leży jego nóż, brudny od mojej krwi. Nic jednak sobie z tego nie robi, i wielkimi rękami ściska moje gardło. Próbuję go zrzucić z siebie, ale zbyt mocno mnie trzyma. Nie mogę oddychać, wszystko zaczyna szarzeć i mętnieć mi przed oczami…
-AAA! –Słyszę donośny krzyk żołnierza, który szybko ucichł. Zacisk na mojej szyi się rozluźnił, łapczywie czerpię powietrze. Przede mną leży martwy mężczyzna, z którego ust spływa krew, natomiast zaraz za nim stoi Jason. Jason, jakiego poznałam na początku –niewrażliwy na otoczenie, żądny walki. Wyciąga miecz z pleców mężczyzny, po czym wyciera go o kurtkę. Uśmiecha się i podaje mi rękę.
-Wybacz, że przerwałem…
-Och, nie ma sprawy, pan właśnie wychodził. –Odwzajemniam uśmiech.
-Chodź, musimy ich poszukać, dopóki żołnierze zajęci są walką. –Biegniemy do środka. Wnętrze jest inne, niż się spodziewałam. Ściany są zimne, niczym nie zasłonięte, a w kątach gromadzą się pajęczyny i kurz. Jest chłodno i cicho.
-Na dół. –Szepcze Jason. Pokonujemy kamienne schody, jednak czeka nas zaskoczenie. Nie ma krat, jest tylko jeden wielki korytarz, który prowadzi do jednych drzwi. Patrzę na chłopaka, ten kiwa głową i rusza przed siebie.
-Trzymaj się za mną, pójdę pierwszy. – Odsuwa mnie delikatnie do tyłu. Ledwo zauważalnie prycham. To miejsce nie wygląda dobrze. W niebywałej ciszy pokonujemy, dzielący nas od drzwi, korytarz . Zatrzymujemy się przed drzwiami. Jason już ma zamiar nacisnąć klamkę, gdy słyszę własny, chrapliwy głos.
-Oni nie są warci takiego poświęcenia. Prawie ich nie znamy.  – Wpatruję się w oczy Jasona, i zamiast oczekiwanego zniecierpliwienia, dostrzegam troskę. Podnosi rękę i gładzi mnie po policzku, chowa kosmyk moich włosów za ucho. Wreszcie, niemal niedosłyszalnym szeptem, mówi do mnie.
-Elodie…tu już nie chodzi tylko o nich. To wojna. –Skrzywił się. –Uwierz, gdybym mógł, nie narażałbym ciebie na takie niebezpieczeństwo…ale gdy jesteś przy mnie, mogę cię ochronić…gdybyś tam została, nie wiadomo, co by się stało…-Nachyla się, czuję ciepły oddech na policzku. –Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłem? Kocham cię i boję się ciebie stracić. Jesteś...jedyną osobą…która może mnie zabić jednym słowem…jednym kiwnięciem palca…jednym spojrzeniem.  –Odsuwa się minimalnie i nasze twarze dzielą milimetry. Nie wytrzymam dłużej. Nie potrafię mu odpowiedzieć. Czuję, jakby głos uwiązł mi w gardle. Przybliżam się tylko i nasze usta się dotykają, najpierw delikatnie, później mocniej. Zamykam oczy –nie chcę widzieć. Zamykam umysł – nie chcę myśleć. Chcę tylko zostać przy Jasonie. Teraz i na zawsze. Wibracje roztaczają się po moim ciele, przyjemnie zalewa mnie fala ciepła. Te usta…tak delikatne i gorące. Jego usta. Moje usta. Odsuwamy się o parę centymetrów by zaczerpnąć oddech. Przesuwam palcami po jego dolnej wardze. Nic nie musimy mówić. Czuję się jeszcze gorzej. Wyglądało to jak pożegnanie. W końcu wchodzimy do pokoju. Jason pierwszy stawia kroki za drzwiami, ja zaraz po nim. W tym mroku panującym w środku zupełnie nic nie widać. Idę jak najbliżej ściany wyszukując włącznika światła. Wreszcie słabe oświetlenie przebija ciemność. Zaniemawiam. Wielki, ogromny pokój jest zupełnie pusty, tylko na drugim końcu, przy ścianie, przywiązani do krzeseł, siedzą Kevin i Rose. Jason uśmiecha się i biegnie w ich stronę. Gdy zaczyna ich rozwiązywać, stawiam krok przed siebie, by do nich dołączyć, kiedy nagle zimne ręce zaciskają się na moich ustach, a czyjeś ramię zaciska moje ręce.
-Wiedziałem, że zatęsknisz, kotku. –Znam ten głos. Już po samym sposobie mówienia, zgadłabym, kto do mnie mówi. Próbuję się wyrwać, krzyczeć, ale gdy tylko Jason się odwraca, do pokoju wchodzą dziesiątki żołnierzy. Każdy z bronią nacelowaną na niego. Nigdy nie widziałam go tak zszokowanego. Sama też zamieram. Jeden z ubranych na granatowo mężczyzn zaciska mi sznur na rękach. Gdy tylko chłopak ściąga rękę z mojej twarzy, krzyczę ze złością: -Nate! Ty dupku! –W przestrzennej sali jego śmiech rozchodzi się całkiem dobrze.
-Nie widzieliśmy się tak długo, a ty tak mnie witasz, kochanie? Po tym wszystkim? Ile musiałem wycierpieć będąc tak daleko od ciebie, słyszę tylko takie słowa? –Odwraca się do mnie, patrząc mi prosto w oczy. Jego oczy. Nie wierzę, jak ktoś tak podstępny, może skrywać w oczach tak cudowny rajski błękit, piękno oceanu, westchnienie letniego nieba, tak ślicznie odznaczające się na tej twarzy. Jest taki, jakiego go zapamiętałam. Śnieżnobiały uśmiech. Czarne włosy, zmierzwione, ale w ten cudowny, artystyczny sposób. Ma na sobie luźną czarną koszulkę i czarną skórzaną kurtkę, przy boku wisi pistolet i miecz. Wbija w ziemię ostrze i nonszalancko opiera się na rękojeści, wciąż patrząc na mnie i uśmiechając się.
-Dajcie mi go tutaj.– Spokojny głos Nate’a przywraca mnie do rzeczywistości. Nieoczekiwanie obok mnie ląduje Jason. Uderza o ścianę, chyba słyszę trzask kości. Podrywam się, żeby pomóc mu wstać, ale mężczyzna mnie nie puszcza. Uśmiech na twarzy Nate’a znika. Wyprostowuje się i odwraca do Jasona.–Podnieś się, ty sukinsynie. –Serce bije mi mocno, bojąc się o Jasona, widzę ból w jego oczach, gdy powoli staje na nogi. Tak samo jak ja, ma ręce związane z tyłu. Nie patrzy na Nate’a. Patrzy w coś za nim. Czarnowłosy chłopak odwraca się, a gdy z powrotem kieruje spojrzenie na mnie, na jego twarzy dostrzegam uśmiech.
-Widzę, że poznaliście już moją siostrę, Rose. –Uśmiecha się szerzej gdy widzi nasze twarze. Obok niego stoi czarnowłosa dziewczyna, z rajskimi oczami. Cholera, jak mogłam wcześniej tego nie skojarzyć? Nikt inny nie ma takich oczów.  Rodzeństwo… to wszystko była jedna wielka pułapka?!
-W większości. – Odpowiedź Nate’a uświadamia mnie, że pytanie wypowiedziałam na głos. –Pozwólcie, że wyjaśnię. Poprosiłem siostrę oraz plutonowego Simona…dla was, Kevina, aby zatrzymali się w którymś z domów, które na pewno byłyby na waszej drodze. Nie było to takie proste, ale gdy tylko wpadli na wasz ślad, szli za wami, żeby w końcu móc ukryć się na drzewie. Rose miała ze sobą nadajnik, wystarczyło, że nacisnęła przycisk, a zjawiliśmy się po nich. Oczywiście, przewidzieliśmy, że Jason będzie na tyle zauroczony moją piękną siostrą, że będzie chciał ją uratować. –Pokręcił głową i z powrotem oparł się na rękojeści miecza. –Nie bał się nawet o twoje życie, tylko gonił za Rose jak pies. W końcu wyszło na to, że sami do mnie przyszliście.
Odwracam głowę, żeby spojrzeć na Jasona, on jednak, pogrążony w bólu fizycznym i psychicznym, ma oczy skierowane w podłogę.  Przełykam ślinę i ku mojemu zdziwieniu, słyszę swój własny głos.
-Po co ci to wszystko, Nate… Dlaczego…
-Kotku, coś mi się w życiu należy. Dlaczego mam dowodzić tym jednym, marnym wojskiem, skoro mogę,  zupełnie legalnie, stanąć na czele wszystkich żołnierzy w Ameryce. Tutaj wkracza wiele spraw politycznych, których zapewne nie zrozumiesz. Musisz jednak wiedzieć, że dopóki byli pozostali potomkowie dowódców, władzą musiałbym się dzielić. A teraz nie ma już tych głupiutkich bliźniaczek, nie ma Cindy, z żyjących dowódców zostałem tylko ty i ja.  –Nie słucham go, nie mogę, Cindy, Stella, Naomi! Nie wierzę, że je zabił! Nie chcę uwierzyć..po policzku spływa mi łza.
-Dlaczego więc i mnie nie zabijesz… -Szepczę, Nate podchodzi i podnosi mi podbródek z troską wpatrując się we mnie.
-Bo jestem w tobie szaleńczo zakochany. I wiem, że ty też mnie kochasz. – Odsuwa się, poważnieje i wskazuje na Jasona. –Ale wiem też, że to przez niego nie chcesz powiedzieć, co naprawdę czujesz. –Kiwa głową do Rose a potem spogląda ze złością na Jasona. – Z chęcią bym ci wyrwał flaki, i smażył twoje drgające ciało, bo nienawidzę cię już od dawna, ale chcę, żebyś poznał moją litość.
Dziewczyna powoli podchodzi do Jasona, czule gładzi go po policzku. Serce bije mi szybciej, czuję, że stanie się coś złego. Muska jego usta swoimi i szepcze mu coś do ucha. Mijają sekundy ciszy.
Z szybkością kobry wyciąga sztylet i wbija mu go w serce.


-------------------------------------------
Dziękuję, że tyle czekaliście, oto mega długi rozdział 17, a już zabieram się za 18 ;) Dajcie znać, jak wam się podoba

niedziela, 29 grudnia 2013

Informacyjnie

Wybaczcie, to nie jest nowy rozdział, ale zapewniam, że i on niedługo się pojawi. Chciałabym poinformować was o powstaniu traileru bloga -jeśli możecie, wysyłajcie innym :) Jest w zakładkach z prawej strony bloga pod nazwą, zwyczajnie "trailer". Po drugie, piszę teraz ostatni rozdział i nie wiem, czy podzielić go na dwie części (jest bardzo długi) czy lepiej wszystko od razu. Jednak wtedy nie będzie tej chwili grozy.. ;) Tak właściwie, to nie wiem, czy przez moją długą nieobcecność wy, czyli czytelnicy nie zapomnieliście o tym opowiadaniu bądź po prostu znudziło wam się czekanie. Jednak jeśli jest jeszcze chociaż jedna osoba która to czyta, niech da mi znać co sądzi o dwóch powyższych problemach. Nie przedłużając, dziękuję tym, którzy wytrwali tak długo, i jeszcze wytrwają. :)
Pozdrawiam,
Ellie Rose

środa, 4 grudnia 2013

~Rozdział 16

La lla laa
Cicho, latając po wyboistym suficie
Lalla laa
Oczy kwieciste, fijołkowe, w p a t r z o n e
La la laa
Powódź ziół, łąka zapomniana
Lalla la
Rączka perłowa, p u d r o w a n a
Cera lśniąca,
migocąca
Jasniejąca od rana.
Złotą ramą otaczana.
Lalla la
Śpiew słodki
kołysze, rozbudza,
podpalazapalapłonie
w mojej głowie.
melodia
przytłacza otacza obejmuje wiruje śpiewaśpiewaśpiewa




Kim
Jesteś
Dziewczyno z obrazka?


Kilka kropli nocnego deszczu przecieka przez nieszczelny dach i błyszczące trzy łzy chmur płyną po mojej  ręce, spływają po nadgarstku, bo zaraz wyschnąć, dotykając przedramienia. Delikatnie stąpając po drewnianej podłodze podchodzę do okna, cichutko, by nie obudzić reszty. Opieram łokcie na parapecie i kładę podbródek na otwartych dłoniach. Wyglądając przez okno mogę dostrzec, ledwo świecące, ocalałe przed zniszczeniem latarnie, których bliskie zużycia żarówki, migocą ostatnim połyskiem, by za parę godzin na zawsze stracić blask. Ciemne, bezchmurne niebo zostało całkowicie ogołocone z gwiazd, jedynie przez chwilę zdawało mi się, że coś błysnęło. Patrzę na mokre ulice miast, puste, gdzieniegdzie leżą porzucone w pośpiechu przedmioty codziennego użytku. Niezmąconej ciszy nie przerywa stukanie obcasów ani terkot samochodu. Zupełny spokój, panujący zwykle o tej porze, utrzyma się także przez resztę dnia. Na myśl o tym, że z domu nie wybiegną spóźnieni mężczyźni, a przez okno matka nie będzie machała dzieciom na do widzenia, czuję, jakby mój żołądek wypełniały ciężkie kamienie, przygniatające mnie do ziemi. Łzy gromadzą mi się w oczach. Odwracam się od okna, kierując kroki w stronę kuchni. Z westchnieniem odkrywam, że z kranu nie leci woda. Muszę się czegoś napić. Może gdzieś na górze została osamotniona butelka z napojem. Po cichu, aby nikogo nie obudzić, stawiam kolejne kroki na schodach, mimowolnie odwracając się, gdy tylko słyszę skrzypnięcie drewna pod stopami. Wszyscy, jednak wciąż śpią jak zabici. Gdy z zamachem staję na ostatnim stopniu, czuję lekki zawrót głowy, wywołany brakiem snu. Przede mną jest długi korytarz, nie różniący się od korytarzy w przeciętnych domach. Wyściełany jest perskim dywanem, a po bokach znajdują się trzy pary drzwi, łącznie sześć. Na samym końcu, na wprost ode mnie, umieszone jest wielkie okno w białej, drewnianej ramie, przez, które sączy się nikłe światło latarń ulicznych. Między drzwiami porozwieszane są obrazy, niestety jest zbyt ciemno, bym mogła dojrzeć szczegóły. Podnoszę głowę i zauważam miejsce, z którego woda przecieka aż na sam dół. Nie jest to wielka dziura, zapewnie zrobiona przez jakieś zwierzę bądź odłamek po wybuchach. Od razu odrzucam drugą opcję – wnętrze jest zbyt poukładane, zbyt… pełne, by myśleć, że przechodziła tędy zgraja rozszalałych żołnierzy, żądnych mordu i bogactw. Dwa pierwsze pokoje z lewej strony są zamknięte na klucz, kieruję się, więc do tych ostatnich, znajdujących się najbliżej okna. Mosiężna, pozłacana klamka z łatwością ustępuje. Lekko popycham drzwi i szukam włącznika światła. Ze złością odkrywam, że oprócz wody, brakuje tu również prądu. W półmroku przesuwam ręką po komodzie, aż w końcu wyczuwam kształt potrójnej świecy. Są też i zapałki. Zapalam knoty i od razu wyraźnie dostrzegam wnętrze pokoju.
-Och… -Tylko tyle mogę z siebie wydusić. Pastelowo różowe ściany otaczają mnie z każdej strony, słodkie, białe łóżeczko leży wprost przy ścianie, a kolekcja misiów i lalek starannie poukładane, spoczywają na stojącej na wprost mnie półce. Podchodzę bliżej łóżka. Na szafce obok, leży brązowy króliczek z różową kokardką i fotografia w srebrnej ramce. Wyłączam się ze świata obecnego, jakby jedynym światem był ten dziecięcy pokój. Nie słyszę hałasu, nie widzę wojny. Na zdjęciu widać jasnowłosą dziewczynkę i trzymających ją za ręce rodziców –mama z lewej, a tata z prawej strony. W rączce dziecka, oprócz dłoni matki, jest zaciśnięta pluszowa zabawka – brązowy królik z kokardką. Łza spływa mi po oczach. Spoglądam na pluszaka, próbując sobie wyobrazić, co musiało się wydarzyć, by dziecko zapomniało o swoim najukochańszym skarbie. Zapewne, wybiegli w pośpiechu. Zostawili wszystko i uciekli. Dziewczynka i jej rodzice. Na ścianie przy łóżku wisi mnóstwo obrazków wykonanych świecowymi kredkami. Każdy przedstawia szczęśliwą rodzinę. Kolejna łza. Też rysowałam rodzinę. Potem zmarła mama…i wszystko się zmieniło. Zamknęłam się w sobie. Tata tym bardziej. Na półeczce spoczywa elementarz dziecka. Ładnie wypisanymi literkami odczytuję imię –Stefanie. Pociągam nosem. Biedne dziecko, ile mogło mieć lat? Miała takie piękne, szczęśliwe życie, a teraz odciśnie się na niej piętno wojny. Wypuszczam książkę z rąk i mimowolnie podskakuję, gdy czuję dotyk ciepłej dłoni na swoim ramieniu.
-Spokojnie…to tylko ja. – Odwracam się, jednak wciąż drżę. Serce bije mi szybko, z zakłopotaniem podnoszę się z łóżka, a następnie pochylam, by pochwycić leżący na podłodze elementarz. On jednak robi to szybciej. –Możemy chwilę pogadać?
-A pozostali…
-Wciąż śpią. –Jason uśmiecha się delikatnie podając mi książkę. Czuję się tak, jak kiedy pierwszy raz się całowaliśmy. Dlaczego? Przecież tylko rozmawiamy. Sami. Jakby teraz wrócił. Tęskniłam za nim. Zaciskam ręce na grzbiecie książki, nie spuszczając chłopaka z oczu. To ciepło, płynące z jego spojrzenia, jest skierowane tylko i wyłącznie do mnie. Wyciera mi łzę z policzka. –Tęsknisz za rodzicami…? Och, to głupie pytanie, wybacz. Długo myślałem…jest mi tak głupio, powinienem być dla ciebie wsparciem, szczególnie teraz, a…
-…a byłeś nim dla Rose. –Dokańczam szybko, opuszczając wzrok. Tchórz ze mnie. Chłopak delikatnie unosi mój podbródek, i wpatruje się we mnie. Po chwili ciszy odzywam się chrypliwym głosem:
– Przypomina ci Linzy, prawda? Twoją dziewczynę, która…
-Tak. –Ucina krótko. W jego oczach dostrzegam pobłysk bólu, spowodowany wspomnieniami. Ciekawe, czy taki sam pobłysk dostrzega Jason w moich oczach. Opuszcza palca z mojej twarzy i kładzie je na moich zimnych dłoniach. Jego dotyk na mojej skórze.
-To jak ostatnio się zachowywałem… -Jego dotyk. -… rzeczywiście, postępowałem głupio… -Na mojej skórze. –Rose to tylko koleżanka. –Dotyk. Skóra. On. Ja. Dalszy słowa płynące z jego ust już nie mają sensu. Nie słucham go nawet. Nie ma potrzeby. Wybaczyłam mu już wtedy, gdy dotknął mojego ramienia. Gdy zjawił się w tym dziecięcym pokoju, by ze mną porozmawiać. A teraz trzyma mnie za ręce jak dawniej. Nie wytrzymam dłużej. Staję na palcach i całuję go, przerywając mu monolog przeprosinowy. Mocniej zacisnął dłonie na moich, nie przerywając pocałunku. Całuję go, i wciąż chcę jeszcze i jeszcze, jak gdyby był narkotykiem, a ja uzależnioną narkomanką. Puszcz moje ręce i gładzi mnie po ramionach, czuję, że płonę. Oczy mam zamknięte, czuję ciepło jego warg. W końcu Jason przerywa. Otwieram powoli oczy, czuję, jakbym była pod wpływem jakiegoś mocnego trunku. Jason ma zbolałą minę. Chwyta moją twarz w jego ciepłe dłonie i patrzy prosto na mnie( ma łzy w oczach?) .
-Elodie…Nie mogę tak…Kocham Cię, mówiłem ci to już milion razy, mógłbym oddać za ciebie życie, przy czym ty zawsze zmieniasz zdanie. Ja tak dłużej nie mogę…nie mogę, El! Odpowiedz mi na jedno proste pytanie: Kochasz Nate’a?
Zaniemawiam. No dalej dziewczyno odkrzyknij mu odważnie „Nie, Jasonie, kocham tylko ciebie, nie żywię żadnych uczuć w stosunku do Nate’a”. Niestety, z moich ust wydobywa się tylko krótkie, chrapliwe:
-Nie..
(Nie wiem)
Chłopak tylko leciutko się uśmiechai przytula mnie mocno. Tyle mu wystarcza. Czuję się jak mały piesek, szczeniaczek, przytulany przez właściciela. Jest mi tak ciepło, tak wygodnie w jego ramionach, a jestem taka zmęczona, że chyba zaraz…
TRZRZRRZRZRZRZ!!!!
-Jezu, El, szybko pod łóżko! –Jason zdenerwowany wciska mnie w pustą przestrzeń między łóżkiem a podłogą, a sam ląduje obok mnie. Każe mi być cicho. Nie wiem, co się dzieje, patrzę z przerażeniem na Jasona. Po chwili zapada cisza. Jeden cichy krzyk od razu stłumiony (ręką?) i znów jest cisza. Z dołu słyszę donośny głos:
-Sprawdzić, czy nie ma ich więcej! Tylko szybko, musimy jak najprędzej dotrzeć do Głównej Bazy Dowodzenia! –A potem nierytmiczne dudnienie kroków na schodach. Zaciskam mocno dłoń na ręce Jasona, starając się opanować drżenie. Napastnicy jednak ograniczają się do szybkiego zerknięcia do pokoi i zajrzeniu do dużej szafy. Parę centymetrów od swojej głowy dostrzegam wielkie, wojskowe buty. Trzask szkła. Serce bije mi tak głośno, tak bardzo głośno…Mijają sekundy trwające wieczność, aż w końcu buty zmierzają ku wyjściu a potem zupełnie znikają za drzwiami. Czekamy jeszcze chwilę po wyjściu wszystkich z budynku, aby mieć stuprocentową pewność, że nikt nas nie zaatakuje znienacka. Jason podbiega do okna i nerwowo wypatruje. Ja w końcu wygramalam się z pod łóżka. Mój wzrok zatrzymuje się na fotografii leżącej na podłodze. (A to świnia, ukradł srebrną ramkę) Otrzepuję ją z kawałeczków szkła i kładę na szafce nocnej.
-Zabrali ich. Rose i Kevina.
-No cóż, bywa na wojnie. A teraz idźmy dalej. –Odpowiadam, na co Jason mierzy mnie lodowatym spojrzeniem. –No dobra, dobra, postaramy się im pomóc. Ale co zamierzasz zrobić? Odbić ich z centralnej bazy, w której zapewne roi się od żołnierzy tylko w dwójkę? A może lepiej dostać się do tego miejsca o którym mówił Kevin? Zawsze znajdzie się ktoś, kto nam pomoże.
-Racja. –Chłopak się na powrót wypogadza i otacza mnie ramionami od tyłu. –Tak, racja, wybacz, zdenerwowałem się, musimy im jakoś pomóc. Weźmiemy paru ludzi i zaatakujemy.
-Nie boisz się? –Perspektywa udania się tam i odbicia rodzeństwa jest dla mnie przerażająca. Chłopak ucichł na chwilę, żałuję, że nie widzę wyrazu jego twarzy.
-Hmm…nie, raczej nie. W wojsku oduczyli nas strachu przed atakiem. –Dłuższa przerwa. –Chociaż…
-…”Chociaż” co?
-Jest coś, czego się boję. –Odwracam się do niego, wciąż otoczona jego ramionami. Patrzę w głębokie, brązowe oczy Jasona. Tam, tam bezpiecznie.
-Czego się boisz, Jasonie? –Prawie to wyszeptałam i uśmiechnęłam się. On jednak zupełnie poważnie odpowiada:
-Boję się zostać bez ciebie. Jeśli ty odejdziesz, ja również. Boję się ciebie stracić. –Nie odrywa ode mnie wzroku. Przełykam ślinę, a on gładzi mnie po policzku. – I zrobię wszystko, by do tego nie dopuścić.

sobota, 9 listopada 2013

~Rozdział 15

Umarłam.
W cichym hałasie,
w chaosie porządku,
zamknęłam swoje powieki.
Światło, biel, tak jasne, że nie istniej nic poza nimi.
Dopiero później z tej jasności wydostają się dusze.
Mijają mnie, biegną obok,
jakby spiesząc się do wiecznego celu.
Zapomniałam im powiedzieć, że nie ma już dokąd biec.
Teraz trwamy tutaj, w tej nieskończonej wieczności.
Widzę płaczące nam moim ciałem osoby
słone krople spływające z ich policzków
nawadniają kwiaty na moim grobie.
Chcę im powiedzieć „Przestańcie. Jestem szczęśliwa”.
Niczym anioł o jaśniejącym umyśle,
 gładko unoszę dłoń w geście błogosławieństwa.
Jest przy mnie całe moje życie.
Powiernik mojego serca.
Wszystko jest tak idealne.
A więc jak to możliwe, że jeszcze żyję?

Szybko pakujemy najważniejsze rzeczy do plecaków. Nie ma czasu na wyjaśnienia, nie ma czasu na myśli. Musimy tylko biec. Zostawiamy chatkę w takim stanie, jaką ją zastaliśmy, zero dowodów, zero poszlak. Biegniemy, choć wiemy, że nie możemy uciekać w nieskończoność. Nie mogę uwierzyć, że to nie sen. Ta cała niebiańska magia. To nie może być prawdą. Ostatnie wydarzenia. Tak. To tylko sen. Choć w tych czasach nie mogę już odróżnić snu od jawy. Nawet nie wiem kim jestem. Jason krzyczy, aby biegła szybciej. Bierze mój plecak i łapie mnie za rękę. Jest ich dużo. Bardzo. Teraz liczy się każda sekunda. Dokąd biegniemy? Tak naprawdę na to nie ma odpowiedzi. Nigdzie już nie jest bezpiecznie, każdy jest wrogiem. Dlatego teraz pomoc przyjaciela jest tak ważna.
-Jason..! Już nie daję rady..! –Chowamy się za ścianą jakiegoś wysokiego budynku, aby złapać oddech. Jaka to pora roku? Jesień? Jest zimno, przenikliwy wiatr owiewa moje przemarznięte ciało. Drżę ze strachu i chłodu. Chłopak nie zastanawiając się długo, ściąga swoją kurtkę i zakłada mi ją na zmarznięte ramiona.
-Myślisz, że przeszukają całe miasto..?
-Nie wiem. –Tylko tyle mogę powiedzieć. Naprawdę nie wiem, co się dzieje, nie wiem, co się stanie, gdy nas złapią. Ktoś coś krzyczy w obcym języku.
-Mam plan. Proszę, zostań tu, i cokolwiek by mi się stało, nie próbuj stąd wychodzić. Jeśli cię znajdą, uciekaj.  –Jason mówi szybko, szukając czegoś w plecaku. Z środka wyciąga śnieżnobiały sztylet. –Myślałem, że wcześniej był szary. –Zostawia wszystko i biegnie. Łapię go za rękaw i szepczę do niego z przerażeniem w oczach „Proszę, wróć cały”. Kiwa głową i odchodzi. Gdy mijają kolejne minuty, a głosy nie cichną, coraz bardziej się boję. Nie czuję się tu bezpieczna, a co dopiero Jason. Gdzie on poszedł?! Sprawdzam, czy w plecaku jest coś, czym mogłabym się obronić. Mój niepokój narasta. No świetnie! Co teraz?! Zastanawiam się, jakie jest prawdopodobieństwo, że zostanę znaleziona. Hmm..budynek nie różni się od innych w szeregu. Opieram się plecami o ścianę. Przede mną rośnie rozłożysty dąb. Jestem, z daleka, niewidoczna w jego cieniu, jednak bezpieczniej będzie, gdy się na niego wdrapię. Zarzucam jeden plecak na jedno ramię, drugi na drugie, i próbuję ręką wychwycić jakąś odstającą gałąź. Gdy jestem prawie na samej górze, rzucam  plecaki na gałąź i łapię za inną. Nagle słyszę trzask gałęzi. Przerażenie ogarnia mnie doszczętnie, gdy siła grawitacji zaczyna działać i czuję, że spadam. Już myślami jestem cała obolała, gdy ktoś łapie mnie za rękę. Wiszę w powietrzu, zaskoczona. Tajemnicza dłoń pomaga mi wspiąć się z powrotem na wysoką gałąź. Czekam na najgorsze. Jednak moim wybawcą okazuje się zwykły chłopak.
-Wszystko okej?
Otrzepuję się z liści i drzazg. Może powinnam podziękować. Chociaż się uśmiechnąć.
-Co ty tu robisz?
-Ukrywamy się na tym drzewie, gdy usłyszeliśmy że wojsko wkroczyło do miasta.
-„My”?
Zza pleców chłopaka wychyla się czarnowłosa dziewczyna. Ma niebieskie oczy, tak bardzo przypominające rajski błękit oczu Nate’a. Na oko ma jakieś 18 lat. Jest niebywale ładna.
-To jest moja siostra, Rosalie.
-Rose. –Dziewczyna podaje mi rękę. Nieśmiało się uśmiecha i wraca z powrotem za plecy brata.
-Ja jestem Kevin.
-Elodie. Jak długo siedzicie na tym drzewie?
-Już dosyć długo. Wyjątkowo dokładnie czegoś lub kogoś poszukują. Postanowiliśmy nie wchodzić im w drogę. –Chłopak cały czas mówi za siebie i za siostrę. Ta nie protestuje. Bierze moje plecaki i mimo protestów wyciąga wszystko z środka.
-Już od dawna planowaliśmy ucieczkę. W końcu nadarzyła się okazja. Gdy tylko będzie sposobność, uciekniemy. Idziesz z nami? –Kevin nie przestaje się uśmiechać.
-Czekam na kogoś. –Odpowiadam. Rose odrywa wzrok od zawartości mojego plecaka i patrzy na mnie. –Przybiegłam tu razem z przyjacielem. – W tym momencie uświadomiłam sobie, że powinnam czekać na dole. Jezu, Jason! Proszę Kevina, by pomógł mi zejść. Nie namyślając się długo, łapie mnie za nadgarstki i powoli opuszcza na dół. Gdy tylko dotykam nogami niższej gałęzi, sama radzę sobie z dostaniem się na sam dół. Nie słyszę już kroków maszerujących oddziałów. Biegnę po ulicy rozglądając się w obie strony. Próbuję odnaleźć Jasona. Otwieram drzwi najbliższego budynku, gdy ktoś łapie mnie od tyłu. 
-Miałaś zostać tam, gdzie cię zostawiłem.
Oddycham z ulgą.
-Przestań mnie straszyć i zaskakiwać zza pleców! –Chłopak się uśmiecha i ja również. –Chodź, muszę ci kogoś przedstawić.
Idziemy w stronę drzewa. W miedzy czasie Jason pokazuje mi, co udało mu się zdobyć –dwa mundury wrogich żołnierzy. Idealny kamuflaż. Wołam, aby zeszli już na dół, bo jest bezpiecznie. Gdy już są na dole, przedstawiam Jasonowi Kevina i Rose.
-Siema stary. –Kevin podaje mu dłoń. Jason jest jakby nieobecny.
-Co się stało..? –Spoglądam na niego. Patrzy przed siebie. Nie może oderwać wzroku od punktu przed nim.
-Rosalie. Mów mi Rose. –Dziewczyna nieśmiało uśmiecha się, do wpatrzonego w nią chłopaka. Odrobinę zdenerwowana uderzam go w bok, aby się otrząsnął.
-Rose...Tak. Ekhem, miło mi cię poznać, Rose.
Dziewczyna lekko chichocze. Przewracam oczami. Zaczynam żałować, że ich poznaliśmy.
-My też jesteśmy już przygotowani. Mamy dwa mundury i zapas żywności na miesiąc. No i oczywiście mapę. To idziecie z nami? –Kevin również chce zakończyć tą dziwną atmosferę między nimi. Kiwam głową. Jason się nie oddzywa.
-Cholera jasna, Jason! Odpowiedz! –Denerwuje mnie to, że przez niego możemy natknąć się na kolejny patrol, i znów będziemy musieli czekać nie wiadomo ile, na odpowiednią porę do ucieczki.
-No już! Idźmy! –Prycha Jason.

*

Mimo, że dzień jest zimny, to teraz, wieczorem, jest naprawdę ładnie. Niebo szybko ciemnieje, wylewając swój  granat na całe sklepienie. Po chwili pojawiają się także gwiazdy. Zupełny mrok rozświetla ogromny, jasny księżyc. Nie jest gorąco, ale jest ciepło. Powoli suniemy przez opustoszałe ulice miasta. Razem z Kevinem próbujemy ustalić trasę drogi tak, by trafić do celu. Podobno jest miejsce, gdzie możemy się schronić i jest małe prawdopodobieństwo że nas tam znajdą. Trzymając mapę musimy uważać, by przez przypadek się nie potknąć. Nie możemy się zatrzymać, bo inaczej nigdy nie dotrzemy. Kawałek za nami idą Jason i Rose. Ciekawe o czym rozmawiają. Nie! Nie obchodzi mnie to. Nie wiem, co robią, mogą robić co chcą. Może nawet…
-Elodie! –Kevin patrzy na mnie z lekką złością. –Mówię do ciebie, czemu mnie nie słuchasz?
-Przepraszam, jestem zmęczona… -Odpowiadam. Jego twarz łagodnieje.
-Okej, racja. Może koniec tego na dziś. Powinniśmy trochę odpocząć. –Odwraca się. –Rose, mogłabyś tu przyjść..?
Dziewczyna natychmiast podbiega do brata. Również Jason dorównuje nam kroku. Wchodzimy do pierwszego domu jaki udaje nam się zobaczyć na tym pustkowiu. Rozkładamy koce na podłodze i momentalnie zasypiamy.

*
-Nie wierzę. Po prostu nie mogę w to uwierzyć! –Kobieta w długiej, białej sukni chodzi po śnieżnym korytarzu w jedną i w drugą stronę. –Elodie, dowiedziałaś się, że jesteś wpół anielicą i nic z tym nie zrobisz?
-A co ja mam z tym zrobić…mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie.. –Mówię, a kobieta gwałtownie się zatrzymuje. Odwraca się do mnie. Ma twarz wykrzywioną w przerażającym uśmiechu, robi się ciemna, mroczna i potworna.
-Na przykład Jasona? –Donośny głos brzmiący jakby z piekieł sprawia, że serce zaczyna mi szybciej bić. –Zazdrość…hahah…masz to, czego chciałaś, anielico! Hahaha…śmierć! –To nie jest ludzki głos. Krzyczę ile sił, chcę się obudzić. Powoli czarna mgła otacza mnie, krzyczę, płaczę, jednak nie mogę się ruszyć. – To jest właśnie TWOJE PRZEZNACZENIE!

*
Gwałtownie zrywam się z podłogi. Serce wciąż mi bije jak oszalałe. Patrzę na nich – wszyscy śpią jak zabici. W pierwszym odruchu chcę podejść do Jasona. Leży koło Rose. Z drugiej strony dziewczyny jest Kevin. Zaciskam zęby. Po cichu przeglądam rzeczy Jasona. W końcu znajduję – mój sztylet. Wcześniej śnieżnobiały, ale gdy tylko go dotknęłam, zrobił się czarny. Na palcach podchodzę do Rose. Trzymam nóż skierowany prosto w jej serce. Jeden ruch…O Boże. Nie. Nie. Nie! Upuszczam nóż, i zasłaniam usta dłonią. Co ja chciałam zrobić?! Zabić ją?! Zabić niewinną dziewczynę?! Podnoszę nóż i chowam go do swojego plecaka, a następnie szybko kładę się z powrotem na swoje miejsce. Jestem sama. Brakuje mi tego, że ktoś utulał mnie do snu. Ciepłe ramiona wyzbywające się wszelkich złych snów. Spoglądam na Jasona. Zaciskam zęby i odwracam się tyłem. Przecież nic się nie stało. Co się ze mną dzieje?!
Nie zasnę. Nawet nie próbuję.
Boję się koszmarów.

----------------------------------------------------------------
Informuję tylko, że w menu, w kategorii "Bohaterowie" pojawiły się nowe postacie :)
DODAŁAM RÓWNIEŻ STRONĘ "STRESZCZENIE". Jeśli nie czytałaś/eś poprzednich rozdziałów, a nie masz czasu na czytanie ich wszystkich, polecam właśnie streszczenie ogólne :)

środa, 30 października 2013

~Rozdział 14

Jest pewne małe pudełeczko
Zdobione, delikatne,
czasami zrobionego z cienkiego materiału
a czasem z żelaza i stali.
Spójrz co jest w twoim pudełeczku:
Wspomnienia, pocałunki,
Niewinne dotyki kwiatu.
Może łza lub dwie.
Myśli, słowa, uczucia
A nawet cała ty.
Możesz podzielić się z innymi
Uchylić wieczko.
Raz na jakiś czas zajrzeć na zachowane przedmioty.
Ale w końcu przyjdzie w życiu czas, gdy będziesz musiała
Oddać komuś swoją szkatułkę.
Powierzyć komuś, wszystko co masz najcenniejszego.
Możesz później cierpieć, ale zapewnię cię -
Oddasz to z własnej woli.
Każdy z nas ukrywa to pudełeczko
Najcenniejszy skarb skrywany we wnętrzu.
Niektórzy nazywają je sercem.


Pustka. Jedyne co teraz czuję. Pustka i obezwładniające mnie poczucie sumienia. A powinnam wreszcie być szczęśliwa! Rzucam się na łóżko, drapię poduszkę. Przecież już znam prawdę. Przecież Jason dostał to, co mu się należało. Wstrętny człowiek bez serca. Nieczłowiek. Ale mimo, że dowiedziałam się całej prawdy, czuję, że wiem mniej niż na początku. Do diaska, co u licha?! Ktoś puka w drzwi już od minuty. Rzucam szybko „Otwarte!” po czym odczekuję na wejście nieproszonego gościa. Mija parę dobrych chwil zanim przypominam sobie, że zamknęłam drzwi na klucz. Z niechęcią zwlekam się z łóżka i otwieram. Nikogo nie ma. Czy to możliwe, że tylko to sobie przewidziałam? Rozglądam się w prawo i w lewo. No nic, może ktoś najzwyczajniej w świecie sobie żartował. Wzdycham z dezaprobatą i zamykam drzwi. Odwracam się by z powrotem rzucić się na łóżko. Czyjaś silna ręka zasłania mi usta, próbuję się wyrwać, ale wiję się tylko jak ryba wyciągnięta z wody. Nawet nie mogę ugryźć przeciwnika. Jest ciemno, nie widzę jego twarzy. Przypominam sobie wtedy skróconą wersję samoobrony, którą nauczył mnie Jason. Łokieć w brzuch. Kop w kolano. Udaje mi się wyswobodzić, jednak moje szczęście nie trwa długo. Następne ataki są szybko odpychane przez napastnika, i znów z łatwością udaje mu się mnie obezwładnić. Zdyszana, próbuję resztkami sił coś zdziałać, ale przeciwnik ma znacznie więcej sił niż ja. Mogłam zacząć od punktu 3, czyli kop w krocze. Ktoś chodzi po korytarzu. No dalej tępi idioci, wejdźcie do środka i choć raz się przydajcie! Niestety, nie mogę krzyczeć, a on również nie zamierza tego robić, więc żołnierze przechodzą dalej. Napastnik wybucha śmiechem. Zdaje mi się, że już wcześniej słyszałam ten śmiech.
-Hahaha! Jak miło, że zapamiętałaś nasze lekcje samoobrony. Tylko, na twoją niekorzyść, ja również pamiętam. –Ostatnie słowa zabrzmiały ostro i zimno. Aż przeszedł mnie dreszcz. Nigdy tak nie mówił. Od razu się uspokoiłam, przerażona. –Wiedz, że nie jestem bezbronny. Mam nóż. Jednak nie chciałbym ci zrobić krzywdy, więc proszę, nie szarp się. –Od stóp do głów przeszedł mnie zimny dreszcz. Boję się. Naprawdę się boję. – Okej. Teraz odsunę rękę od twoich ust. Masz. Nie. Krzyczeć.
Cholera jasna, kto go pilnował? Już drugi raz udało mu się uciec! Spoglądając w dół zauważam błysk sztyletu. Więc nie żartował. Ściąga rękę z moich ust, wiąż jednak trzymając mnie z tyłu. Wiąże mi ręce jakimś sznurem, następnie przenosi mnie na łóżko i związuje nogi razem. Gdy już siedzę tak obezwładniona, chłopak zaświeca świeczkę. Pierwszy raz się odzywam.
-Nie prościej włączyć lampy? –Niepewnym głosem rzucam ochrypłe zdanie. Chłopak uśmiecha się, zapalając kolejną świeczkę.
-Wysiadł prąd, „kochanie”. –To słowo wymawia tak, jakby nim wymiotował. Czuję się głupio.
-Nie wiedziałam, że aż tak mnie nienawidzisz. –On jednak nie zwraca na to uwagi. Podchodzi do mnie, i siada po przeciwnej stronie łóżka.
-Wygodne. -Obezwładnia mnie przenikliwym spojrzeniem, tak, że nie mogę wydusić z siebie słowa. –Wyglądasz na przerażoną, a ja tylko chcę dokończyć przerwaną rozmowę…Co miałaś na myśli, mówiąc „wiem wszystko” ? Albo inaczej, co, nasz pan ukochany, raczył ci powiedzieć, Elodie? Bo ja również dowiedziałem się niezwykle interesujących rzeczy, będąc w innym, mniej gościnnym „pokoju”.
-Zdrajca. Jesteś oszustem! Ty i Rick. Zależy ci…wam, tylko na przejęciu władzy! A ja byłam głupia, taka…głupia… -Nie mogę powstrzymać łzy. A niech tam, niech sobie spływa, ale tylko ta jedna!
-Ciekawe. Ja dowiedziałem się, że spałaś ze swoim ukochanym, wcześniej całując się, i już od samego początku byłaś po jego..ich stronie. Od początku należałaś do niego. A ja byłem tylko zbędną przeszkodą. Przez cały czas byliście razem i to jego kochasz. I kto tu jest zdrajcą..? –Widzę z jakim bólem mówi te słowa. Robi mi się go szkoda.
-Nieprawda! –Krzyczę. Tak naprawdę to nie mogę zaprzeczyć wszystkiemu. Sama sobie jestem winna. Powiedziałam Jasonowi, że go kocham, po czym poszłam do Nate’a. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, co on musi czuć. Nie ja, ale ktoś inny. –Nieprawda…
-Nieprawdą jest też zapewne to, że mnie kochasz? Bo jeśli masz dla mnie choć trochę wiary, to chcę, abyś wysłuchała prawdziwej wersji wydarzeń. –Ciszą przekazuję mu, aby mówił. –To prawda, wiedzieliśmy o wszystkim od początku. Rick chciał zająć moje miejsce, ale co rozkaz to rozkaz. Naprawdę miał chętkę na władzę. A ja chciałem tylko pójść walczyć. Naprawdę. To co mówiłem było prawdą. Chciałem po prostu zginąć na tej wojnie…
-Dlaczego..?
-Żyłem sobie normalnie jak ty. Miałem siostrę i starszego brata. I dziewczynę. Linzy. Ciemnowłosą piękność. Spokojną, delikatną. Kochałem ją. Pewnego dnia ostro się pokłóciliśmy. Postanowiła sama wrócić do domu. Mimo, że było ciemno, nie zatrzymywałem jej. Byłem zły..tak bardzo zły o jakąś błahą sprawę. Następnego dnia nie przyszła do szkoły. Nie widziałem jej też w ulubionej kawiarni. Po prostu wyparowała. Po dwóch dniach dostałem telefon od jej rodziców, z pytaniem, czy przypadkiem nie ma jej u mnie. Zaczęły się poszukiwania. Po jakimś czasie dostałem zawiadomienie do policji. Byli tam już jej rodzice. Okazało się, że wracając wpadła pod samochód, a pijany kierowca w obawie przed karą, cisnął jej ciało do rowu z dala od głównych ulic…Widziałem, jej zmasakrowane ciało..martwe włosy dziewczyny… -zacisnął zęby. W pokoju panuje idealna cisza. –Stwierdziłem, że nie chcę dalej żyć. Chcę odejść do niej, przeprosić. Akurat nadażyła się okazja, bo zaczął się pobór do wojska. Mój brat miał kontakty i załatwił mi pozycję w szeregach. Sądziłem, że po tych długich, mozolnych treningach i szkoleniach, wreszcie trafię na front. Pomyliłem się. Trafiłem pod dowodzenie twojego ojca. Chciał, abym cię pilnował. Powiedział, że przez dziedziczenie władzy będziesz bardzo narażona na niebezpieczeństwo. Że prędzej czy później nas dopadną. Że zostanę dla ciebie jedyną ochroną, gdy jego nie będzie. A Nate..on dla wszystkich był zagadką. Nic o sobie nie mówił. Przyznaj, czy powiedział ci coś o sobie? No właśnie. Bałem się, że zrobi ci krzywdę, za względu na twoją wartość.  Coraz bardziej cię poznawałem, aż w końcu nie mogłem przez ciebie spać. Postanowiłem, że nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Nie zostawię cię. Byłem w tobie tak beznadziejnie zakochany… A najgorsze jest to, że wciąż jestem. –Jason właśnie opowiedział mi najważniejszą część swojego życia. Zapewnie nie znaną dla wszystkich. Nie mogę mu współczuć. Nie mogę tak biegać od Nate’a do Jasona! Po prostu nie mogę!
-Pogubiłam się. Naprawdę nie wiem już, komu mam ufać…te cholerne czasy, gdy nawet prawda jest kłamstwem. Nie daję sobie rady.. –Morze łez wylewa się na moją twarz. –Czy mógłbyś mnie rozwiązać, proszę..
Chłopak wyciąga nóż, by przeciąć nim węzły. To mój sztylet. Mojej mamy. Jason widząc moje spojrzenie, chce oddać mi własność, ale go zatrzymuję.
-Przyda ci się.
-Ach, właśnie, mam coś innego, co chcę ci zwrócić. –Blondyn wyciąga z kieszeni…tak, mój medalion. Zamknięty. Nienaruszony. Delikatnie przesuwam po nim palcem. Znów ten pobłysk. W środku jest nowe, złote zdanie. „Miłość jest prawdą. Prawda jest miłością”.
-W takim razie zgoda..? –Chłopak wyciąga do mnie rękę. –Musimy znaleźć pozostałych. Ricka i resztę. –Na dźwięk tego imienia cofam rękę i marszczę czoło.
-Więc nigdzie nie idę. –Jason, jakby spodziewając się tej odpowiedzi, uśmiecha się pod nosem.
-No, skoro tak, to utwórzmy osobną, dwu-osobową drużynę. My kontra reszta. Co ty na to?
Daję mu całusa w policzek. W końcu wiem, że postępuję dobrze. I wiem, że nie powinniśmy tu dłużej zostać. Zbieram do plecaka najważniejsze rzeczy i po cichu podchodzimy do okna. Na szczęście nie jest wysoko. Poza tym, mamy sznurek. Zatrzymuję się.
-Mimo wszystko wciąż nurtuje mnie pytanie „Kim jest Nate Waller?”. –Odwracam głowę w stronę Jasona, wyczekując jakieś odpowiedzi.
-Dowiemy się tego.

*
-Jason, Nate, Jason, Nate, Jason…skaczesz jak pszczoła z kwiatka na kwiatek. Ufasz wszystkim. Kochasz wszystkich. Przynajmniej tak ci się wydaje.
-Powinnaś przestać być tak łatwowierna. Nie tak cię uczyliśmy.
-Kotku, po prostu postaraj się zdecydować. Jesteś potrzebna. Ważna. Pomyśl o tym. Ufaj tym, którzy tobie ufają, zwierzaj się tym, którzy tobie się zwierzają, kochaj tych, którzy ciebie kochają.
-Tęsknimy skarbie…

*
Powinnam komuś powiedzieć o moich snach? Czy to normalne, że rozmawiam z martwymi osobami? Czy ja jestem normalna? Przewracam się na drugi bok. Twardo. No tak. Przecież uciekliśmy z wygody. Ile czasu tu szliśmy. Gdzie my w ogóle jesteśmy?!
-Jason? –Schodzę po schodach, drewnianych, starych. Dotarliśmy do jakieś wioski. Jest opuszczona i mało warta. Nie dziwię się, że te parę chatek przetrwało. Tak naprawdę, to nie mam pojęcia co się dzieje na świecie. Kto wygrywa. Ile czasu zostało. Do końca? A jako że jestem kimś ważnym, powinnam to wiedzieć. Sięgam po medalion. I co z tobą, Hmm? Czy jedyne co potrafisz, to pokazywać mi jakieś skomplikowane zdania? Bo jak na razie, to nic specjalnego się nie wydarzyło. Nie wierzę w magię, jednak miałam cień nadziei, że wydarzy się coś magicznego. Delikatnie przejeżdżam palcem po wnętrzu. Medalion dosłownie wybucha złotym blaskiem. Próbuję go wyrzucić, ale trzyma się mojej ręki. Złote pnącza owijają mi się wokół ręki. Wiją się coraz dalej, a ja, przerażona, nie mam pojęcia co robić. Rwę go, ale nic nie daje. Zaczynam czuć na plecach ból, i falę chłodu spływającego ze mnie. Moje ubrania robią się jasne. Ciało czyste. Długie włosy nabierają złocistego blasku. Gdy w końcu wszystko się uspokaja, nie mogę wydusić z siebie słowa. W lustrze stojącym przede mną, dostrzegam siebie. Nie, to nie mogę być ja. A jednak. Długa, lśniąca tunika, jasna twarz, fioletowe oczy, a co najważniejsze –wielkie, śnieżnobiałe skrzydła. Nie mogę się poruszyć. Nie mogę zrobić nic. Zupełnie. Nic. Powoli nasila mi się, wcześniej niezauważalne, pieczenie lewej ręki. Odwracam ją. Na wewnętrznej stronie przedramienia, zaczynają wypalać się litery.
Eternity
„Wieczność”. Nadgarstek przestaje piec. Co się do cholery dzieje?! Drzwi się otwierają. Do pokoju, nie wchodzi jednak Jason.
-Mamo?! Czy ja..ja nie żyję?
-Już raz umarłaś. –Tajemniczy uśmiech na twarzy mojej matki nie pomaga. To co teraz się dzieje, nie mogę wytłumaczyć w żaden sposób. Czekam na wyjaśnienia!
-Jak to umarłam? Dlaczego mam skrzydła? O co chodzi z tym słowem?!
-Spokojnie kochanie. Zaraz wszystko ci wytłumaczę. Czy pamiętasz fragment biblii mówiący o tym, że część aniołów zbuntowała się Bogu, i dołączyła do Szatana? Otóż była jedna anielica, która nie mogła się zdecydować. Nie chciała. Zawsze marzyła, by zostać człowiekiem. Postanowiła zejść na ziemię, i żyć tu, jak wszyscy inni ludzie. Odróżniała się wyglądem, charakterem i jeszcze czymś. Nieśmiertelnością. No, może nie do końca nieśmiertelnością. Bóg pozwolił jej zostać na ziemi, ale postawił warunki. Po pierwsze zabić ją może tylko boski sztylet. Tylko ten, przebijając jej ciało, pozwoli jej wrócić do niebios. Po drugie, miała dawać innym miłość, pomoc, ale sama nie mogła się zakochać. Levaniel jednak, spotkała mężczyznę, któremu, mimo bożej przestrogi, w całości oddała swoje serce. Zaczęło dziać się coś złego. Gdy pewnego razu była w miejscu napadu, została postrzelona. Zasnęła. Nieśmiertelna dziewczyna. Na powrót po obudzeniu, na jej ciele pojawiło się słowo. Za drugim razem było to kolejne słowo. Licznik. Pewnego dnia, gdy słowa ułożyły się w zbiór, stało się coś przerażającego. Ukochany Levanieli popełnił samobójstwo. Bez żadnej przyczyny. Dziewczyna z rozpaczy przebiła swoje serce sztyletem. Na świecie zostało po nich tylko ich dziecko. Pół ludzkie. Naznaczone. Od początku przeznaczona jej była śmierć. Tak samo każdemu, kto złamał przysięgę. Jesteś jej potomkinią.
Nagle drzwi się otwierają, i gdy do środka wchodzi Jason, mama, tata, skrzydła i cała magia, znikają.
-Musimy szybko uciekać. Znaleźli nas.

-----------------------------------------------------------------------------
Uff, w końcu! Dziękuję, że czekaliście, w nagrodę daję trochę dłuższy, i może ciekawszy rozdział niż zazwyczaj ;) Wybaczcie mi tą przerwę ale w klasie trzeciej gimnazjum nie jest już tak łatwo. Postaram się wrzucać rozdziały regularnie. Rzadziej, ale regularnie :)

wtorek, 8 października 2013

~Rozdział 13

Bicie serca wzrasta w każdej sekundzie. Czuję jak słowa Nate’a wchłaniają się w moje ciało, mój umysł przetrawia każdą literę, każde zdanie, próbując zrozumieć, wytłumaczyć, uwierzyć. No właśnie? Uwierzyć? Czymże jest wiara jak nie zapewnienie się o prawdziwości czegoś zupełnie absurdalnego. Mój oddech staje się płytki. Staram wyobrazić sobie jak to było. Pocałunki, uśmiechy, słowa…wcześniej kojące, teraz bolesne i ostre niczym nóż wbijany prosto w serce. Każda chwila, każdy dzień, dla mnie przepełnione miłością, strachem i szczęściem, dla nich…dla niego, było tylko kłamstwo doszczętnie zamazujące mi prawdę, pocałunek, tak prawdziwy, okazał się jednak dobrym aktorem grającym według scenariuszu przebiegłego reżysera. Próbując znaleźć w oczach Nate’a cień kłamstwa, oszustwa, znajduję jedynie ból. Jest zupełnie inny od mojego bólu. Jak długo jeszcze ciągnęło by się to wszystko. Jak długo byłabym okłamywana. Nikt w kogo wierzyłam, nie okazał się moim przyjacielem. Na początku myślałam, że ludzie jednak są dobrzy. To nieprawda. Zawsze zrobią wszystko by zniszczyć to, co zostało w nas dobrego, całego, niezepsutego. Wybiegam z pokoju, duszę się tu. Nikt mnie nie zatrzymuje. Biegnę, aż w końcu jestem na zewnątrz. W końcu. Przyjemny letni wiatr już dawno ustąpił miejsca chłodnemu ostremu powietrzu i jesiennemu deszczowi, które tak idealnie pasują do mojego nastroju. Po moich długich włosach spływają krople. Jestem jak chmura. Poszarpana, zniszczona, płacząca swoimi zimnymi łzami, z dala od wszystkich. Ściągam z szyi medalion. Jest cięższy niż zazwyczaj. Kilka słonych łez miesza się z deszczem i upadają na ozdobny wisior. Ten chwilę pobłyskuje nikłym, delikatnym światłem, by później zgasnąć. Otwieram go. W środku nie ma nic, jednak po pewnym czasie pojawiają się kolejno złote litery tworzące całe zdanie „Ludzie są dobrzy, tylko trzeba znaleźć w nich to dobro”. Zaciskam powieki, pięść, a następnie wyrzucam medalion najdalej jak mogę. Nie wierzę w ludzi! Mogłam zostać w świecie snu, w nierzeczywistej krainie wiecznej nocy, gdzie ciepły wiatr z południa owiewałbym moje złociste włosy. Tymczasem tu na ziemi, spotyka mnie tylko ból i cierpienie. Nogi mi drżą, upadam na ziemię. Chcę by deszcz rozpuścił mnie, bym mogła wniknąć w ziemię, ziemię z której powstałam i w której na końcu zostanę pogrzebana. Słyszę kroki. Przyszli po mnie. Nieważne. I tak teraz mi wszystko jedno. Siedząc na mokrej ziemi podciągam kolana pod brodę i topię się. To nie woda, tylko ból doszczętnie odbierają mi oddech. Nikt jednak nie krzyczy. Tylko ciemnowłosy chłopak siada obok mnie, milcząc. Co mam powiedzieć? Czy słowa są potrzebne? Czuję na sobie ciepło suchego materiału. Nawet nie próbuję go zdjąć. I tak pewnie, także on stanie się ciężki, zimny, mokry. Melancholijny.
-Może i niektóre słowa bolą, ale najgorsza prawda uwalnia od nierealnej rzeczywistości. A im dłużej w niej trwamy, tym bardziej tracimy poczucie istnienia. –Szept Nate’a głuszony przez szum deszczu dochodzi do moich uszu jak kołysanka, cichutko wyważone słowa, tak bardzo idealne. Chłopak wstaje i wyciąga do mnie rękę. Spoglądam na nią, oczami wystającymi zza rąk.
-Zatańczysz? –Mam ochotę się roześmiać. Jest zimno, mokro, właśnie całe moje życie,  relacje budowane na niepewnych fundamentach runęły, a on chce tańczyć. Teraz. Tutaj. W deszczu. Nie wiem, dlaczego, nie potrafię kontrolować mojego ciała, chłodna, drżąca ręka powoli sunie w powietrzu ku ręce Nate’a. Chłopak przeplata swoje palce z moimi, podnosi mnie i łapie za drugą rękę. Ciepło zalewa moje ciało, stawiamy kolejne kroki na mokrej trawie, wsłuchując się w najpiękniejszą piosenkę na świecie-muzykę deszczu. A ja nawet nie umiem tańczyć. Tracę poczucie rzeczywistości, gdy wykonuję kolejne obroty, moje bose stopy cichutko suną po zroszonym podłożu, sukienka jak kwiat rozchyla się przy powiewach wiatru, w tym martwym świecie, w tej ciszy, my tańczymy oddając się przy tym w całości.
A po deszczu wyjdzie słońce.
Mimo, że nie ma pocałunków, moje usta są rozpalone, ciało tak bardzo zaangażowane w tej cudowny taniec, pomarańczowe promienie przedzierają się zza zapomnianej już, zniszczonej chmury. Ręce chłopaka obejmują moją talię, rozkładam ramiona, odchylam głowę i zamykam oczy, wirując, smiejąc się, zapominając o bólu. 



Deszcz nie już nie rani. Oczyszcza. Odważam się spojrzeć Nate’owi w oczy. Ile razy udowodnił już, jaki jest? Śliczne błękitne oczy wyzbyły się bólu, ich radość udziela się mojej radości, rozpogadza moją przygnębioną twarz, powoduje uśmiech. Tak niewiele potrzeba by z zupełnego dna wydostać się na powierzchnię. Obejmuję go i pozwalam się zanieść do pokoju. Moje wycieńczenie sięga granic, więc gdy tylko ląduję w ciepłej pościeli, zasypiam.
*
„Cóżeś ty narobiiłaa..!” , „Sss..medalion.!”, „AAa!! ELODIE!”
„Elodie!
Elodie!!
ODZYSKAJ MEDALION ELODIE!”
*
Podnoszę się gwałtownie. Ta twarz…Zmasakrowana, przerażająca. Jest ciemno. Boję się. Tak bardzo się boję sennego koszmaru! Jedyne co potrafię teraz zrobić, to..
-Nate! Nate!! –Po chwili światło w pokoju zapala się a do środka wchodzi chłopak. Mimo później pory wygląda na wypoczętego. Powinnam powiedzieć coś co wytłumaczy moje darcie się w środku nocy. –Ja..Śnił mi się koszmar… -Jakiś ludzik w głowie bije mi sarkastyczne brawo. Kąciki ust chłopaka powoli się podnoszą.
-Chcesz, żebym z tobą został? –Opiera się w drzwiach, ręce krzyżuje i nie odrywa ode mnie spokojnego wzroku. Tak niebywale rajskiego, zakazanego. Tak, Nate jest jak zakazany owoc. Piękny, cudowny, niezwykle kuszący, ale jest też niebezpiecznym grzechem.
-Mógłbyś..?Proszę… -Chłopak nie wacha się długo, gasi światło i kładzie się obok mnie, na ogromnym łóżku, obejmując mnie w pasie.
-Będę przy tobie cały czas, śpij spokojnie. –Już śpię, gdy czuję na twarzy delikatny pocałunek. Mimo bicia serca, zasypiam momentalnie. Bez żadnych koszmarów.

                                     

*
Po otwarciu oczu nie zauważam przy sobie Nate’a. Jest tylko karteczka „Muszę coś załatwić. Ubierz się ładnie, kiciu”. Podnoszę jedną brew. Prycham z pogardą na to „kiciu”. Nate skrywa w sobie dwie twarze –Naprawdę poważnego, niedostępnego gościa i wiecznego podrywacza. Po zobaczeniu sukienki, jaką dla mnie przygotował, znów spoglądam w przestrzeń ze zwątpieniem. Byłaby naprawdę śliczna –kwiecista sukienka, delikatna, powiewająca, nie obcisła, ale naprawdę króciutka! Mimo wszystko ubieram ją. Załatwiam podstawowe poranne sprawy, takie jak mycie się, czesanie, jedzenie, a potem siadam na łóżku. Co ja mam teraz robić? Siedzieć tutaj tyle czasu? Na pewno nie! Uchylam drzwi. Nie wiem, za kogo jestem tu uważana, ale na wszelki wypadek staram się nie rzucać w oczy. Piękne drogocenne dywany zdobią ściany korytarzy. Przez wielkie okna do środka wpada słońce, którego tak długo nie widziałam. Mijam żołnierza. Są inni, niż się spodziewałam. Inni, czyli zwyczajni. W moich wyobrażeniach byli to skośnooczne grubasy, biegające po bazie i krzyczące coś po chińsku. Tymczasem są to zupełnie normalni ludzie, kroczący wojskowym marszem, z dwoma lub więcej gwiazdkami na ramieniu. Nie podejrzewałam, że rozpościerający się zza oknami ogród jest tak piękny. Poprzedniego dnia byłam zła, smutna i obolała, więc nie zauważyłam niczego dobrego wokół. Może rzeczywiście walczyłam po złej stronie? Wszędzie są ciepłe kolory, na stolikach leżą kolorowe kwiaty, wydzielające słodki zapach. Wchodzę do pustych pokojów, podziwiam je i idę dalej. To miejsce zupełnie różni się od podziemnej bazy amerykańskiej armii. No, tylko wielkościowo są takie same. To jest jak zamek, jak arystokratyczne, bogate dowództwo, I gdyby nie żołnierze, powiedziałabym, że ten dwór zamieszkuje król ze swoim dworem. A kim w tej hierarchii jest Nate? Niby powiedział mi wszystko, a to właśnie on jest największym sekretem. Uwierzyłam mu, tak po prostu. Dlaczego? Czy w głębi serca wyczułam prawdę? Prawdę, wychodzącą z jego ust, tak boleśnie mnie kłującą. Rozglądam się po pokojach, i gdyby widziała mnie osoba z zewnątrz, zapytałaby, czego szukam. Czego? Nate’a? Jasona? Odpowiedzi? Wyjaśnienia? Spokoju? Dobra? Wiecznego szczęścia. Jason…jest ostatnią osobą którą chcę zobaczyć. Nienawidzę go. Bawił się moimi uczuciami. Byłam dla niego tylko konieczną przeszkodą w drodze do władzy. Jest okropny. Jest potworem. Nie znającym uczuć. Jest…
-Jason. –Moje oczy rozszerzają się. Stoję nieruchomo. Niczego nie spodziewający się chłopak, mówi coś do mnie. Muszę się otrząsnąć.
-Co ty tutaj robisz? Nie byłeś zamknięty w celi?
-Chciałem zapytać o to samo. Elodie, chodź, mamy szansę, musimy uciekać. –Próbuje chwycić mnie za rękę, ale wyszarpuję ją. Nie ruszę się stąd. Nie z nim. Jason wygląda na lekko zdziwionego, zdenerwowanego.
-Obiecałem Ci, że cię będę chronić. Proszę, póki nie zauważyli mojej ucieczki! I twojej…chyba… -On jest brudny, zmarznięty, zupełnie jak każdy uciekinier. Ja jestem czysta, delikatna, w kwiecistej sukience, nakarmiona, wyspana. Nie musi pytać, jego spojrzenie wystarczy.
-Nate mi pomógł.
-Elodie! Nie dociera do ciebie, że to zdrajca! Nie zadawaj się z nim! –Jason siłą próbuje zaciągnąć mnie za sobą.
-Na pewno nie jest większym zdrajcą niż ty, Jasonie. –Chłopak wygląda na zupełnie zdezorientowanego. Przestaje się ze mną szarpać. –Tak, wiem, że obejmuję teraz władzę. Dosyć ważna wiadomość, co?
-Ale..
-Zależy ci? Na czym? Na mnie, czy na stanowisku? Wiesz, ja też mam uczucia. I wiedz, że nie pozwolę jakiemuś dupkowi się nimi bawić. Rozumiesz?!
-Elodie! –Nate przychodzi w samą porę. Krzyknął coś, po czym przybiega trzech żołnierzy. Chłopak otoczył mnie ramieniem. Widzę, jak mężczyźni ciągną szarpiącego się Jasona.
-Znów ty! Przestań mieszać się w nie twoje sprawy! –Potem obolały zwrócił się do mnie, patrząc mi prosto w oczy. –Elodie! Proszę! Nie wierz mu! To kłamca, a ja cię kocham. Słyszysz?! Naprawdę cię kocham!! El..! –Nic więcej nie zdążył powiedzieć, wywlekli go. Nate się śmieje. Potem całuje mnie w policzek i odchodzi. Nie mogę się ruszyć. Wzięli go. Zamkną go pewnie w celi. Zdrajcę, oszusta, potwora.

To dlaczego teraz tak bardzo mi źle?
---------------------------------------------------------------------------
Rozdział dla koleżanki, która wczoraj miała urodziny ;) Wszystkiego najlepszego! :)

poniedziałek, 7 października 2013

~Rozdział 12

Zachłystuję się powietrzem. Jestem przerażona, choć nie pierwszy raz znajduję się w trudnej sytuacji. Jason mocniej ściska moją rękę, co powstrzymuje mnie od płaczu. Boję się, jest mi zimno, a mężczyzna wciąż trzyma skierowany na nas, odbezpieczony pistolet.
-Tak właśnie. Lepiej byłoby, gdybyście się teraz nie ruszali. –Znów wybuchnął śmiechem. –Pff…hahaha! Cywile. Nie macie co robić w trakcie wojny? Najchętniej rozwaliłbym was teraz na miejscu, ale mam dobry humor, a dziewczyna jest całkiem, całkiem…
Przypominam sobie, że jesteśmy cali mokrzy, a nasze ubrania doszczętnie nas oblepiają. Mam ochotę walnąć tego faceta w twarz.  Wolę nie wyobrażać sobie, o czym on teraz myśli. Jason jednak sobie wyobraził, po jednym ruchem dłoni, odsuwa mnie do tyłu i idzie w kierunku mężczyzny. Przyciągam go z powrotem, bojąc się, że zaraz dostanie w głowę pociskiem z pistoletu tego żołnierza. Ten każe mi podejść. Trzęsę się ze strachu. Moja ręka powoli wysuwa się z ręki Jasona. Łzy powoli zbierają mi się w oczach. Nie chcę! Proszę, nie! Mający około 20 lat rudzielec uśmiecha się szyderczo do Jasona.
-To twoja dziewczyna? No cóż…teraz jesteś moja. –Wyciąga rękę w stronę mojego biustu, ale w tym momencie dostaje porządnego kopa w brzuch. Nie, nie ode mnie.
-Ty sukinsynie! Nie waż się jej dotknąć! –Chłopak popycha mnie do tyłu i uderza podnoszącego się faceta. Przez parę minut biją się, ale szybko, słabo wyszkolony rekrut, upada na ziemię od uderzenia Jasona. Ten z kolei podnosi jego pistolet i kieruje go w głowę wrogiego żołnierza. Uśmiecham się do Jasona. Podchodzę bliżej, ale nie dane nam jest długo cieszyć się ze zwycięstwa, bo nagle z każdej strony otaczają nas ludzie. Źli ludzie. Żołnierze. Każdy trzyma pistolet nakierowany na nas. Nawet nie zdążyłam stanąć przy Jasonie. Stoimy w miejscu zdezorientowani, podnosimy ręce do góry. A niech to szlag! Rudzielec wstaje i otrzepuje się z ziemi. Znów się uśmiecha.
-I co teraz cwaniaczku? –Uderza Jasona w brzuch. Chłopak nie reaguje, choć na chwilę spina mięśnie co znaczy, że poczuł uderzenie. Chcę do niego podejść, ale mimiką daje mi znać żebym została. Dlaczego nas nie zastrzelą, czy choćby pobiją i sobie w końcu pójdą?! To musi wyglądać zabawnie, że tyle uzbrojonych mężczyzn zebrało się wokół dwójki zupełnie bezbronnych nastolatków. Dwóch żołnierzy łapie mnie. Trzymają moje splecione ręce za plecami, bym nie mogła się ruszyć, choć i tak jestem zbyt wystraszona by choćby próbować uciec. To samo zrobili Jasonowi.
-Panowie, spokojnie, nie chcieliśmy robić zamieszania, to jakaś pomyłka, puśćcie nas i już nas tu nie ma. –Chłopak najspokojniej jak potrafi odzywa się za nas oboje. Jako odpowiedź dostaje uderzenie pięścią w twarz. Chcę podbiec, ale ciągną mnie do tyłu. Wszystko przeze mnie. Znowu! Tak bardzo chciałam wyjść na zewnątrz…gdybyśmy zostali w środku nic by się nie stało. Niosę za sobą tylko pecha! Wtem po jakimś czasie tłum się rozstępuje. Nie dostrzegam osoby która kieruje się w naszą stronę, bo jakiś wysoki facet wszystko mi zasłonił. Ale gdy słyszę ten głos…
-Ty! Wróć do szeregu! –Masywny żołnierz odsłania mi widok. Widok. Widok. Widok. Widzę. Jason się śmieje. Ze zrezygnowaniem. Po czym krzyczy coś w stylu „Zdrajca!”. Chyba znów za to oberwał. Nie wiem. Nie mogę. Myśleć. To boli. Chłopak patrzy na mnie swoimi rajskimi oczami, ręce ma skrzyżowane  na piersi i uśmiecha się lekko. Zanim zaleje mnie potok myśli, wniosków i oskarżeń, znów płynie do moich uszu czysty, spokojny głos Nate’a. To nic. Nie zdanie. Nawet nie równoważnik zdania. Tylko jedno słowo.
-Elodie.

*
W głowie często kołatają się myśli
Obrazy, dźwięki, litery, uczucia
Własny odrębny świat.
Odpowiednie słowo
Słowo
Potrafiące oddać to, co dzieje się w umyśle
Nie istnieje.
Uczucie bólu
Miłości
Tęsknoty
Wszystko razem, z dodatkiem żalu, pożądania, ciekawości
Zupełnej radości
Odpuszczenia,
Delikatności
Kruchości
A zarazem mocy, siły i pewności.
Kim jesteśmy, by móc powiedzieć
Co czujemy? Co myślimy?
Chyba tylko
Aniołowie
Potrafią wyrazić swe uczucia
W anielskich pieśniach, pocałunkach, dotykach
Ale nigdy
W słowach.
Chcesz powiedzieć, co czujesz?
Lepiej nie mów nic
Bo jeśli twoje uczucia naprawdę są tak prawdziwe,
To słowa nie istnieją.
Użyj duszy.


*
 Ile czasu jechaliśmy w tym ciemnym transportowcu? Ile pytań nam zadano? Ile żołnierze natrudzili się, by wyjąć nadajnik z ręki Jasona? Ile wrażeń i myśli przeleciało przez moją głowę?
Tyle.
Gdy znajdujesz się z dala od domu, z dala od wszystkich przyjaciół i znajomych, w otoczeniu obcych, negatywnie nastawionych do ciebie ludzi, to liczby nie mają znaczenia. Nie potrafię nawet dobrze powiedzieć co się stało. Wszystko było tak szybko. Związali, zasłonili oczy, krzyczeli, zawieźli, zamknęli osobno, a teraz trzymają nas tu. Ile czasu? Ile..? Gdzie jest Jason? Przez pierwsze godziny o to pytałam. O to wszystko. A potem głos mi ochrypł, emocje opadły, a ciało wypełnił smutek i ból. On się o mnie martwi. Co mu robią? Czy jest bezpieczny? Jak na ironię, martwię się o swojego ochroniarza. Chcę go chronić, ale nie mogę. Po jakimś czasie drzwi celi otwierają się. Jestem zbyt zmęczona, zbyt głodna, zbyt obolała, by wstać. Chłopak w drzwiach jest chyba zły. Na mnie? Dlaczego? Jakiś niski, donośny głos każe mi wstać. Chyba. Nie mogę. Siedzę w kącie, rękami obejmuję zmarznięte nogi. Głowę chowam w kolanach. Siedzę w takiej pozycji już dłuższy czas. Nie mogę się podnieść. Na policzkach mam zaschnięte łzy. Ktoś mnie podnosi. Spoczywam spokojnie na dobrze znanych mi ramionach. Gorących, niebezpiecznych. Zabronionych. Udaje mi się w końcu powiedzieć ochrypnięte słowa.
 -Nate…Coś ty zrobił…
Nie wiem, czy przez moje wpół zamknięte powieki, widzę troskę w jego oczach. Nic nie wiem. Ale nie, to nie może być troska. Gdyby się o mnie martwił, nie zostawiłby mnie zamkniętej tam w tych zimnych podziemiach tyle czasu. Po prostu leżę, daję się zanieść do celu. Światło kłuje mnie w oczy. Gdy wreszcie delikatnie ląduję na puchowej pościeli, mogę odpocząć. Nie! Nie mogę! Ja tu sobie wypoczywam, a Jason może męczy się teraz bardzo w lochach czy w gorszym miejscu. Próbuję wyprostować odrętwiałe kości i siąść na skraju łóżka. Na stoliku obok mnie leżą bułeczki, herbata i inne takie. Pewnie w innych okolicznościach już bym się na to rzuciła. Co się stało, gdy byłam nieprzytomna? Bo jestem pewna, że przez jakiś czas byłam. Nie wierzę, że jest mi tak słabo, od samego siedzenia w celi. Mokrej, zimnej, wilgotnej celi. Nate nie mówi nic. Nie robi nic. Siedzi naprzeciw mnie i patrzy. Ciekawe, jakie wymyśli przeprosiny.
-Zapewne zastanawiasz się gdzie jest..Jason. –Uśmiechnął się pogardliwie. – On też cię szuka. Para zakochanych rozdzielona przez okrutnego potwora, a nie człowieka. –Nie patrzy już na mnie. Nie spodziewałam się tego co powiedział. Miałam to zakończyć. Tymczasem wyszłam na dziewczynę, całującą się z każdym. Na zdrajczynię.
-Tylko, wiesz co? Elodie? Ja cię naprawdę kocham. –Serce mi bije, nie chcę tego słuchać. –Nie wiesz, ile musiałem zrobić, byś była tu teraz żywa. I sądzę, że powinnaś znać prawdę. Chcesz znać prawdę, Elodie? –Nieznacznie kiwam głową. Chcę. Tak bardzo chcę w końcu szczerości. Jednak słowa płynące z ust chłopaka nie są tym na co liczyłam.
-Cały ten amerykański sposób rządu, ‘Republika Nowej Ery’, jest bardziej skomplikowane niż sądzisz. Pięciu dowódców, każdy zajmujący się swoim wydzielonym tematem, a jednak tworzący całość. Ale pewnie nie wiesz, że tu obowiązuje dziedziczenie władzy. Czyli że po śmierci twojego ojca, ty zajęłabyś jego miejsce. W sumie, już zajęłaś. Jedyną opcją na usunięcie cię z władzy jest twoja śmierć, lub twoje dobrowolne przekazanie jej innym. Rick, Cindy, Jason…przyjaciele? A skądże. Nawet nie wiesz, jak Rick pragnął władzy. Szczerze cię nienawidził, już wiele razy nadepnęłaś mu na odcisk, ale za każdym razem wszystko ci darował. Cindy. Ona posiada brata, który jest w pierwszej kolejności do zostania głównym dowódcą. Możliwe, że nie został ci przedstawiony. Nawet nie było go w bazie. No i Jason.Tak, twój kochany Jason zajmował się tobą tylko po to, tylko po to ciebie „kochał”,żeby uzyskać twoją przychylność. No powiedz, gdyby cię o to teraz poprosił, nie przekazałabyś mu swojego stanowiska? No własnie.
To jest prawda.
Cała prawda, Elodie.
----------------------------------------------------------------------------------------
P.s. Parę osób wciąż pyta mnie, czy 'wiersze', prolog i kołysanka są mojego autorstwa. Otóż odpowiadam, że tak. Wszystko co znajduje się w rozdziałach jest pisane przeze mnie, z mojego pomysłu :)