wtorek, 17 września 2013

~Rozdział 8

Proszę
Dajcie mi poduszkę,
bym mogła się w nią wypłakać.
Dajcie mi tlen,
bym mogła oddychać.
Dajcie mi chusteczkę,
bym mogła wytrzeć nią łzy
i zakrwawione serce.
Na koniec
Dajcie mi pistolet
Bym wreszcie mogła umrzeć.

Dlaczego? Dlaczego to trwa? To wszystko. Wojna. Tyle łez, cierpienia, krwi, strachu. Cierpienie wypełnia mnie od środka. Smutek. Nie tylko z powodu Jasona. Przecież zabiłam człowieka! Z zimną krwią poderżnęłam mu gardło. Wciąż słyszę wołanie Cindy. Szukają mnie. Uświadamiam sobie, że dziewczyna jest ranna, a ja uciekłam dość daleko. Wychodzę jej naprzeciw. Gdy tylko mnie dostrzega, oddycha z ulgą i biegnie do mnie, ale już po paru krokach wywraca się na ziemię. Chyba krwawi. Podbiegam do niej i pomagam jej oprzeć się o pień drzewa.
-Szukamy cię. –Patrzy na mnie smutno. –Elodie, wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale dla nas również. Nie jesteś osamotniona. Gdy tylko będziesz chciała, możesz z nami porozmawiać. Zrozumiemy.
Ona ma rację. Zachowałam się samolubnie. Znowu. Uśmiecham się do niej.
-Ale wy nie zabiliście człowieka…
-Jeszcze nie. Prędziej czy później każdy z nas to zrobi.
Idziemy do reszty. O dziwo, nikt o nic nie pyta. Rick rozpalił ognisko a teraz pomaga Cindy odejść na bok, aby opatrzyć jej ranę. Nate uśmiecha się do mnie i rzuca mi butelkę wody, a potem wstaje i przeciąga się.
-Dobranoc, Elodie. –Odchodzi w stronę namiotu. (Tak, znalazłyśmy trzy stare namioty).
-Czekaj! Nate. –Chłopak zatrzymuje się, i odwraca w moją stronę. –Zapomniałam ci podziękować, że pomogłeś mi uciec. Gdyby nie ty, pewnie leżałabym teraz martwa w szczątkach zawalonych podziemi. Tak więc…dziękuję. –Chłopak tylko uśmiecha się, kiwa głową i idzie do namiotu, obok którego jest namiot bliźniaczek, w którym już słodko chrapią. Tutaj został tylko Jason. Siedzi przy ognisku i wpatruje się w płonące języki ognia. Siadam koło niego, zupełnie jak wtedy, przy jeziorku.
-Cześć. –Nie odpowiada. Nawet na mnie nie patrzy. Podciągam kolana i otaczam je rękami. Opieram o nie podbródek i również podziwiam ogień.
-Zabiłaś go. Człowieka. –Odracam się. Chłopak patrzy na mnie, tymi oczami które zapamiętałam. Ciemne i błyszczące. Tajemnicze. Nie mam pojęcia o czym teraz myśli. Odwracam się i sięgam po kawałek drewna. Już mam wrzucić go do ogniska, gdy Jason mnie zatrzymuje. –To prawda?
-Tak. –Mimo tego, że powiedziałam mu tak brutalną prawdę, nie widzę na jego twarzy strachu, przerażenia czy choćby obrzydzenia. Nie widzę nic. Wyswobadzam rękę z uścisku i rzucam drewienko w płomienie.
-Dlaczego? –Dlaczego? Dlatego, że robiłam to w samoobronie. Dlatego, że nie chciałam, aby skrzywdził bliźniaczki. A może prawda jest taka, że zrobiłam to, bo cenię swoje życie nad życie innego człowieka? Jestem samolubna. Nawet Cindy mi o tym przypomniała, choć może nie koniecznie chciała. „Nie jesteś sama. My również to przeżywamy”. Wiem o tym. Ale wciąż uważam, że to ja mam najgorzej. Ja, ja i ja.
-Uważasz, że jestem potworem? –Jest mi źle z tym, co zrobiłam, ale teraz nie wiem, co mogę zrobić aby to odkręcić. A prawda jest taka, że i tak będę zabijać. My wszyscy będziemy. Bo to jest wojna. Tutaj nie ma taryfy ulgowej.
-Nie wiem. Nie znam cię, poza tym, nie odpowiedziałaś na moje pytanie.-Ach no tak, nie znasz mnie. Śmieję się. Jestem zmęczona. Zmęczona i zła.
-Nie znasz mnie? Rick ci nic nie przypomniał? –Kopię kawałek zwęglonej gałązki do ogniska. Wpatruję się w ognień czując jego ciepło na mojej twarzy. Jestem taka senna…
-Wiesz, to nie jest takie proste…Bardzo trudno jest..
-Co? Przypomnieć sobie? A może ty po prostu nie chcesz sobie przypomnieć?! –Wkurzyłam się. Czuję na sobie wzrok chłopaka, ale wciąż się nie odwracam.
-Wiesz, skoro jesteś moją przyjaciółką, jak powiedział Rick, to raczej powinnaś mnie wspierać! –Kipi złością. Odwracam się, jego twarz jest cała czerwona. Wstaję i krzyczę.
-Och, skoro masz ze mną taaki problem, to po co w ogóle ze mną rozmawiasz?! Powiedziałam tylko prawdę! Gdybyś chciał, to byś sobie wszystko przypomniał. Ale może uważasz, że nie ma co gadać z morderczynią?! –Teraz także i on wstał. Policzki mi całe płoną, staram się powstrzymać łzy.
-Jesteś po prostu…jesteś… -Nigdy nie widziałam go tak wkurzonego.
-No dalej, powiedz to!
-Jesteś zarozumiałą, egoistyczną, samolubną lalą, która ma wszystkich głęboko gdzieś! Chcesz wiedzieć o czym teraz myślę?! Otóż zastanawia mnie, jak ja mogłem polubić kogoś takiego jak ty! Zaczynam wątpić, że cała nasza przyjaźń była prawdziwa!
Teraz już nie wytrzymuję i łzy ciurkiem upadają na ziemię. Jestem zła. Wściekła! A na twarzy Jasona nie ma nawet cienia skruchy. Jasne! Powiedział to, co miał do powiedzenia i teraz czeka na moją odpowiedź! Wiedziałam, że to o mnie sądzi. Na początku. Ale myślałam, że potem…Nie, on cały czas mnie nienawidził! Drugi raz na pewno nie popełnię tego samego błędu, ufając mu. To skończony dupek.
-Hej, a wy jeszcze nie śpicie? Jutro czeka nas… -Rick nie dokańcza, gdy zauważa nasze twarze. Zaskoczona Cindy cichutko skrada się do swojego namiotu. Jason ostatni raz na mnie spogląda z zażenowaniem.
-Jasne. Już szedłem spać. –Przechodzi obok Ricka i wchodzi do namiotu.
-Czy ja…eee…przeszkodziłem? –Wciąż jest zszokowany. Stoi tam, gdzie nas zastał. Wzdycham tylko i także idę do namiotu.
-Nie. Dobranoc, Rick. –Chłopak mnie zatrzymuje.
-Poczekaj. Chyba wiem, co jest Jasonowi. –Akurat w tym momencie nie za bardzo mnie to ciekawi, ponieważ dobrze wiem co mu dolega.
-Głupota i skończony debilizm? –Rick się jednak nie śmieje. Jaka szkoda. –No dobra, okej. Powiedz mi.
Siadam z powrotem przy ognisku. Obok mnie siada chłopak.
-Więc tak. Jason ma coś w rodzaju…amnezji. Cały dzień nad tym pracowałem. Chodzi o to, że nie zapomniał tych wszystkich rzeczy, tylko umysł nie pozwala mu ich sobie przypomnieć.
Masuję czoło i wzdycham ciężko.
-Rick, proszę, wytłumacz mi to najłatwiej jak się da. Jestem wykończona, mój mózg już nie pracuje o tej godzinie.
-Dobra, postaram się podać ci to na przykładzie. Wyobraź sobie, że mózg Jasona to pokój. –„Pusty, bez niczego w środku” dodaję sobie w duchu. – Wszystkie jego wspomnienia schowane są w jednym miejscu, a on po prostu nie wie gdzie. Ale jest taka…pewnego rodzaju…szczepionka? Możliwe. Która ma za zadanie wskazać mu te jego wspomnienia.
-Czyli to dobrze?
-Z jednej strony świetnie. Nie stracił wspomnień, tylko zgubił je w swojej głowie. Ale z drugiej strony- Podnoszę brew. Czekam. –Niee za bardzo wiem, gdzie taką szczepionkę możemy dostać. –Uderzam rękami w kolana.
-No jasne. –Wstaję, otrzepuję się z ziemi i idę do namiotu.
-Jeżeli uda mi się dostać jakiś komputer, to poszukam informacji i w końcu to znajdę!
-Ok.
-Co się stało, El? Pokłóciliście się? –Rick dalej siedzi przy ognisku i czeka na moją odpowiedź. Przewracam oczami.
-Nie. A teraz wybacz, jestem zmęczona. Do jutra. –Wchodzę do namiotu i kładę się obok Cindy. Dziewczyna zapewne nie śpi, i przysłuchiwała się całej naszej rozmowie. W każdym razie…zasypiam.
*
-Elodie… -Gdzie jestem? Otacza mnie ciepły wiatr. Słońce zachodzi rozlewając wszędzie swe pomarańczowe promienie. Delikatnie kołyszące się maki, chabry i trawy wpływają na mnie usypiająco. Na niebie powoli zaczynają pokazywać się gwiazdy. Dookoła nie ma nic, jest tylko ta łąka.
-Elodie… -Ktoś mnie woła. To cichy, spokojny kobiecy głos. Coś mi mówi, że powinnam mu zaufać. Idę w kierunku z którego on się rozlega. Coraz wyraźniej słyszę, jak ktoś woła moje imię. Po pewnym czasie trawa zaczyna się podnosić, a ja sama, wchodzę na niewielkie wzgórze.
-Elodie… - Głos jest wyraźniejszy. Na pagórku jest milion wrzosów. Tak silnie wydzielających zapach, tak bardzo słodkich i kojących. Kawałek dalej jest drzewo, śliczna, mała, wierzba płacząca. Ona również kołysze się pod wpływem zaplątanego w jej gałęzie, ciepłego podmuchu wiatru. Nagle zza drzewa ktoś wychodzi. Uderza mnie snop światła. Nic nie widzę. Mrużę oczy, by przypatrzeć się osobie wyłaniającej się zza drzewa.
Popatrz, tam na łące,
przy drzewie jest wrzos…”
-M-mama? –Łzy gromadzą mi się w oczach. Wciąż nie widzę ciała, jedynie zarysy sylwetki. I już, gdy zauważam wyciągniętą w moją stronę rękę…
Budzę się.
Jest mi zimno, szczękam zębami. Zakładam jakąś bluzę, ale to nic nie pomaga. Wychodzę z namiotu starając się nie obudzić Cindy. Na niebie wciąż są gwiazdy, choć księżyc powoli chyli się ku zachodowi. Postanawiam tu zostać i poczekać na pomarańczową łunę słońca. Ognisko już dawno przygasło, więc wciąż drżę z zimna. W moim śnie, było mi tak ciepło. Tak sennie. Tak dobrze.
-Elodie…? –Serce mi prawie staje. Zza drzewa wychodzi chłopak. –Nie śpisz… ? –Wychodzi z cienia i siada pod drzewem. Nie mogę opanować drżenia i teraz naprawdę nie wiem, czy to dlatego, że jest mi zimno, czy dlatego, że go zobaczyłam. Nie odpowiadam, wpatruję się w niego. Widzę jak ponosi liść i bawi się nim. Następnie bierze kawałek trawy. Gdy już nie ma co robić, patrzy przed siebie, na leżące u jego stóp, zniszczone, opanowane przez wojska, miasto. Odwraca głowę i w tym momencie uciekam wzrokiem. Wzdycha cicho. Podchodzi do mnie bliżej i delikatnie zakłada mi swoją kurtkę na ramiona. Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami.
-No co. Trzęsiesz się jak osika. –Na jego twarzy gości cień uśmiechu. Wciąż się nie odzywam, więc opuszcza wzrok i wraca na swoje miejsce pod drzewem. Całe moje ciało otacza przyjemnie ciepło. Chowam się głębiej w kurtkę Jasona, wdychając jej cudowny zapach. Mogłabym usnąć na miejscu. To tak, jakby on mnie obejmował. Chwila… „Jesteś zarozumiałą, egoistyczną, samolubną lalą..!”. Robi mi się smutno. Znowu.
-Kocham takie miejsca. Wokół mnie drzewa, na dole cywilizacja, na górze wszechobecne niebo.
-Nie. –Nawet nie wiem, co mówię, słowa same płyną z moich, odrętwiałych z zimna ust. – Twoim ulubionym miejscem jest tajemnicze jeziorko, znajdujące się pod ziemią, z każdej strony otoczone litą ścianą. W tych ciemnościach jedynym blaskiem tego miejsca jest światło świetlików. To miejsce kochasz. Oczywiście, możesz mi nie wierzyć, bo jestem tylko zarozumiałą, egoistyczną, samolubną lalą. –Ściągam jego kurtkę, rzucam mu ją i wracam do namiotu. Muszę w końcu dać sobie spokój z gościem o imieniu Jason.
Budzę się parę godzin później. Zmęczona i zdołowana, pomagam Cindy przygotować śniadanie i prowiant na drogę, tymczasem reszta ładuje nasze rzeczy na vana.
-Słuchajcie, nie możemy się tak włóczyć po kontynencie. Najlepszy pomysł, to iść do kolejnej bazy i tam dać im znać kim jesteśmy i prosić o schronienie. Jako że ja i Jason jesteśmy wyszkoleni na tego typu momenty… -Chwilę coś przemyśla, po czym dodaje. -…No w każdym razie ja, to wiem, gdzie dana baza się znajduje. Elodie, pozwolisz, że ja poprowadzę, dobrze? –Kiwam głową.
-Elodie, kotku, mogę z tobą chwilę pogadać? –Nate wygląda perfekcyjnie nawet po przebudzeniu.  Przeczesuje sobie palcami włosy i idzie do przodu. Idziemy tak długo, aż zupełnie znikamy im z pola widzenia. Nate gwałtownie się odwraca i opiera obie ręce na drzewie, a ja jestem pośrodku. Lekko zdenerwowana spoglądam mu w oczy. Ma ten swój zabójczy błysk w oku.
-Nate…Co się…
-Jesteś taka śliczna, gdy się boisz. Spokojnie, przecież to tylko ja, nic ci nie zrobię. –Uśmiecha się i głaszcze mnie po policzku. - Naprawdę mi się podobasz. A w sumie…jestem w tobie zabójczo zakochany. Nie mogę patrzeć, gdy tylko rozmawiasz z innym chłopakiem. Jestem gotów dla ciebie zabić ich wszystkich. Kurde, Elodie, dla ciebie powystrzelałbym wszystkich żołnierzy, nawet jeśli sam bym zginął. A teraz…nie ruszaj się, proszę. Zawsze. Chciałem. To. Zrobić. –Pochyla się do mnie, a ja zamknięta między jego ramionami jak zdobycz w klatce, nie prostestuję. Jest mi ciepło, nie podnoszę wzroku, widzę tylko rząd jego ślicznych śnieżnobiałych zębów. Kładę ręce na jego ramiona. On kładzie palec na moim podbródku i podnosi mi głowę. Przymrużam powieki. W końcu jego wargi dotykają moich. Policzki płoną mi jak nigdy dotąd. Cały świat dookoła znika. Serce bije mi mocno, jakby miało wyskoczyć.
-Jezu, Elodie… -„Nie”, myślę. „Nie przerywaj”. Podnosi mnie do góry, i dalej całuje. Dotyka rękami moich włosów, policzków, ramion. Jestem taka mała, taka krucha w jego objęciach. Pocałunki to lekarstwo. A ja potrzebuję lekarstw bardziej niż kiedykolwiek. Tlen to przeżytek. Odwzajemniam pocałunki. Stoimy przyciśnięci do siebie, ciepli, mimo całego zimna wokoło. W końcu chłopak odsuwa twarz, ale tylko kawałek, tak, że wciąż czuję na twarzy jego ciepły oddech. Spoglądam prosto w jego śliczne, rajskie, niebieskie oczy. Mieszają się w nich uczucia pożądania i miłości, ale także skruchy. Na twarzy powstaje mu grymas bólu, jaki mają dzieci, gdy zrobią jakąś szkodę.
 –Przepraszam cię, Elodie...mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz to, co zaraz się stanie... -Patrzę z ciekawością. O co chodzi? Co mam mu wybaczyć? Nie zastanawiam się jednak długo. Moje przemyślenia przerywa jakiś huk. Parę minut później słyszę krzyki i wystrzały z pistoletu. I moje imię. Głos proszący o pomoc.
To był głos Cindy.

9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;) Jesteś chyba moją najaktywniejszą czytelniczką :P

      Usuń
  2. Mam nadzieje ,że będzie z Jahson`em. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg, świetne! Chcę dalej!
    Kocham.
    Nika

    OdpowiedzUsuń
  4. Super! Dodaj szybko następny. Życzę wielu czytelników i weny. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne!! Na razie przeczytała jeden rozdział ale już mi się podoba :)
    Alex-and-my-blog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się - "Dodaj szybko następny!!!" Skończyło się w takim momencie! Świetny blog. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. podoba mi sie ;) piszesz świetnie ;*

    OdpowiedzUsuń