sobota, 21 września 2013

~Rozdział 10

Powoli otwieram oczy. Oślepia mnie błysk drażniącego, jasnego światła, a po chwili dostrzegam stojące nade mną postacie. Są rozmazane i chyba coś mówią ale słyszę tylko nierównomierny bełkot. Odsuwają się ode mnie i wychodzą, a moje oczy tymczasem przyzwyczajają się do jasności. To miejsce wygląda zupełnie jak…podziemna baza wojskowa z której uciekliśmy parę dni temu! Powoli się podnoszę, z trudem opierając się na rękach. Sterylnie białe krzesła, metalowe łóżko…Aż nagle, moje serce przestaje bić.
-J-Jason..? – Chłopak siedzi do mnie tyłem, ale na dźwięk mojego głosu podnosi się i odwraca do mnie. Ma podkrążone oczy, od braku snu czy płaczu? Podchodzi bliżej i uśmiecha się.
-Księżniczka jak widzę znowu wypoczywa w nieskończoność. –Również ja wymuszam uśmiech na obolałej twarzy. Gdy podnoszę się wyżej, gwałtownie upadam na poduszkę. Wyję z bólu i łapię się za lewy bok. Jason robi się zdenerwowany, podnosi kołdrę i uspokaja mnie:
-Jezu, Elodie, wszystko w porządku..? Po prostu połóż się spokojniej, zaraz ci przejdzie. –Zakrywa mnie, a ja nabieram parę kolejnych wdechów, chcę pytać, pytać o wszystko, ale ból nie daje mi mówić. Chłopak wciąż jest zdenerwowany i wychodzi z pomieszczenia. Minutę później do pokoju wbiega Cindy, Rick i bliźniaczki. Wyglądają na zmartwionych, wszyscy obeszli mnie dookoła i zaczynają coś paplać bez sensu. „Jak się czujesz?”, „Boli cię coś?” „Nie jesteś zmęczona lub głodna?” .Cindy dostaje zadyszki a ja chwytam Ricka i podciągam bliżej. Staram się wydusić z siebie jakieś słowa.
-Rick..co mi…gdzie my…Jason…Nate..ee? –Brzmię jak osiemdziesięciu letnia kobieta z astmą, ale Rick chyba zrozumiał o co chciałam zapytać. Podciąga krzesło, delikatnie wyprasza dziewczyny słowami „Ona musi trochę odpocząć” , i zaczyna.
-Pamiętasz wtedy…wtedy w lesie, oni cię postrzelili. Nas trafili tylko jakimiś kulkami usypiającymi czy innym badziewiem. Oni czyli wrodzy żołnierze.  Ale ty oberwałaś z prawdziwej broni. Nie wiem, co się stało z tobą później, bo spałem, ale obudziliśmy się wszyscy mniej więcej parę godzin później w wozie transportowym. Ty też tam leżałaś. Byłaś cała zakrwawiona, serce tak słabo ci biło a wnętrzności dosłownie wypływały ci z..no e, ciebie. Jezu, El, ty po prostu byłaś tam…martwa. Wszyscy robiliśmy co tylko się dało, byś przeżyła. I wtedy Jason powiedział, że tam gdzie nas wiozą na pewno nie przeżyjesz. Jako, że ja i on mamy coś w rodzaju..naprowadzacza? Każdy żołnierz ma takie coś. Każdy żołnierz od spraw specjalnych. Wystarczy nacisnąć a w głównej bazie pojawi się informacja, że jesteśmy w zagrożeniu. To był cud, CUD, że udało im się nas znaleźć, zanim dowieźli nas do wrogów. Na szczęście naszych przybyło liczniej, ich było 50, nas 100, więc przejęli wóz transportowy i wszystkich razem z nim. Dojechaliśmy do kolejnej z dziesięciu podziemnych baz naszego kraju i od razu trafiłaś na ostry dyżur. Przez pierwsze dni, myśleliśmy, że to już koniec…Cindy tyle wypłakała…a, no a Jason tu siedział cały ten czas. Jakieś dwa tygodnie. A co do Nate’a…nie sądzę, by był warty słów. To ten dupek nas wydał, współpracował z nimi, cholera wie jak długo, a teraz trzymają go w jakimś pomieszczeniu i czeka na wyrok. Nikt nie wie, co z nim zrobić, opinie są bardzo podzielone. Gdy mógł poprosić o jakąś jedną rzecz, cokolwiek do jego pustego „pokoju”, poprosił o ciebie. Uch, no to streściłem ci to wszystko mniej więcej. Co ty na to? –Rick sięgnął po szklankę wody leżącą na moim stoliku a ja…nic. Nie mogę powiedzieć nic. Tyle tu się wydarzyło, gdy ja byłam nieprzytomna. Tyle łez, tyle cierpienia. Cud. „To był cud, że przeżyłaś”.
-Co…co mu powiedzieliście, gdy poprosił o…mnie? –Nie mogę sobie nawet wyobrazić. Dlaczego…dlaczego on to zrobił? Zdradził nas? Wydał? Rick robi nietęgą minę, wdech i z niechęcią mówi:
-Powiedzieliśmy mu prawdę. Że jesteś nieprzytomna, leżysz teraz na oddziale specjalnym, bo kula jednego z jego kumpli przeszyła twoje ciało na wylot. Mówiliśmy że jesteś w krytycznym stanie, że nie budzisz się już od dwóch tygodni, że…
-…umarłam? Powiedzieliście mu…że…umarłam, Rick? –W tym momencie do pokoju wchodzi trzech gości ubranych w lekarskie kitle i Jason. Wypraszają Ricka z pokoju. Jason powiedział mu coś na stronie, ale niestety nie słyszałam. Następnie podchodzi do mnie i zdenerwowany pokazuje lekarzom mój bok. Ci kręcą się wokoło a mnie zbierają się łzy w oczach. Kolejne igły wbijają mi się w ciało. Z każdym oddechem, z każdym poruszeniem brzucha, czuję, jakbym powiększała dziurę w boku. Na poduszkę spada łza. Jason stoi tylko obok mnie, przy mnie, ale nic nie mówi. Pociągam nosem i proszę o jakieś znieczulenie, ale w odpowiedzi słyszę tylko „W twoim stanie to niestety niemożliwe”. Patrzę błagalnie na Jasona. Wygląda jakby zaraz miał się rozpłakać, bo ja płaczę. Wyciągam rękę, na tyle ile daję radę. Chłopak chwyta ją, w swoje ciepłe ręce.
-Jason..proszę…zostań… -Nie mogę, nie mogę powstrzymać krzyku, gdy któryś z lekarzy ucina mi coś w środku. Chłopak kiwa głową i przykłada moją rękę do ust. Chcę podnieść się, zobaczyć, ale wszyscy od razu kładą moją głowę z powrotem na poduszkę.
-Córka dowódcy musi być silna. Wytrzymaj mała, dasz radę… -Po policzkach ściekają mi łzy, zaciskam zęby na kawałku kołdry aby nie krzyknąć z bólu. Ściskam rękę Jasona i tylko ona daje mi oparcie. Staram się oddychać równo, miarowo, ale po pewnym czasie próbuję w ogóle oddychać.
-Gdyby coś się stało…coś…coś nie wyszło… -Przerwa na zaciśnięcie powiek i powstrzymanie łez. –Proszę..przekaż Cindy, Rickowi… -Wydaję z siebie cichy pisk. Jason podnosi drugą rękę, zamykając mi usta, a następnie ociera mi łzy końcem rękawa.
-Sama im to przekażesz. Gdy tylko to ustrojstwo się skończy. Swoją drogą, jakiś bardzo niemiły pan, nieustannie dźga mnie łokciem w biodro! –Patrzy na lekarza stojącego obok, który natychmiast odsuwa się odrobinkę od Jasona i kręci głową coś szepcząc. Uśmiecham się, rozbawiona. W tym całym cierpieniu, w tym całym bólu uśmiecham się. Czuję się dobrze. Gdy chłopak zauważa mój uśmiech, od razu się rozpogadza, co wygląda trochę komicznie, z tymi jego podkrążonymi oczami.
-Podobno ty…wpadłeś na pomysł by użyć naprowadzaczy. Gdyby nie ty… -oddycham ciężko, zmęczona bólem.
-Oj, wiem, to było tak pomysłowe, że powinienem za to dostać jakiś order. Tak w ogóle powinni mnie nagrodzić, że wytrzymuję z taką małą, zadziorną panienką jak ty. –Jego słodki uśmiech to najlepsze znieczulenie. Odwdzięczam mu się tym samym. Gdy po pewnym czasie lekarze wychodzą, zostajemy sami. Jestem senna jak nigdy dotąd. Jason również ma zamiar wyjść, ale nie puszczam jego ręki. Patrzy na mnie, zdezorientowany.
-El…?
-Zostań, proszę. –Czuję się okropnie, że każę mu kolejną noc spędzić tutaj, a nie w jego łóżku. Chłopak lekko się uśmiecha i kieruje się w stronę krzeseł. Ja jednak, ciągnę go za rękę.
-Zostań przy mnie. W razie ataku potworów, zombie, wampirów, ciebie dopadną pierwszego. –Patrzę centralnie w jego duże, ciemne, rozbawione oczy. Ściąga kurtkę, buty i kładzie się obok mnie, obejmując mnie od tyłu rękami. Jest mi ciepło. Bezpiecznie. Wsłuchując się w jego oddech, zasypiam.
*
-No proszę, proszę..! –Powoli otwieram oczy, zaspana jednak wypoczęta. Mimo wszystko się uśmiecham.
-Hej, Rick. –Czuję się znacznie lepiej, podnoszę głowę, i siadam na łóżku. Na stoliku leży cieplutkie, parujące śniadanie. Rozglądam się po pokoju, ale Jasona już nie ma. Przeprowadzam krótką rozmowę z Rickiem, chcę znać szczegóły wydarzeń ostatnich tygodni. Później wstaję, przebieram się i z niedowierzeniem spaceruję po pokoju. –Niesamowite, jak tym gościom udało się opanować tak okropną ranę.
-Są wyszkoleni. Niesamowite jest to, że wytrzymałaś całą operację bez znieczulenia. –Gdy przypominam sobie wczorajszy dzień, lekko się czerwienię. Muszę dziś coś zrobić. Jakoś pomóc. Wyjaśnić wszystkie niewyjaśnione sprawy. I chyba wiem, od czego zacznę.
-Chcę się widzieć z Nate’em. –Rick gwałtownie się wyprostowuje. Potem patrzy na mnie, wielkimi oczami.
-Nie sądzę, żeby teraz był na to najlepszy…czas…ee. Po południu owszem, ale nie teraz. –Mam ochotę zapytać dlaczego, ale w sumie nie robi mi to większej różnicy. Idę spotkać się z Cindy. Na pewno jest przerażona tym wszystkim. Gdy pytam o nią Ricka, chłopak się czerwieni.
-Ona.. śpi.
-Okej, to poczekam, aż się obudzi.
-Jest u mnie. –Zawstydzony chłopak drapie się w tył głowy i przygryza wargę. –Wiem co sobie myślisz, ale do niczego nie doszło. Zapewniam cię. –Mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Uspokoić jakoś Ricka, że to i tak nie moja sprawa, i nie obchodzi mnie, czy są razem czy nie. Znaczy, jasne, cieszę się, ale nie mam zamiaru w to ingerować. W końcu oboje wychodzimy z pokoju.
Cały dzień włóczyłam się po bazie, nie miałam pojęcia, że „do południa” będzie trwało aż tak długo. Ale jest mi źle z tym co się stało i raz na zawsze muszę zacząć grać w otwarte karty. Gdy w końcu pozwolono mi się zobaczyć z Nate’em, oniemiałam. Chłopak siedział na łóżku, wokół panował półmrok. Tylko słabe światło wiszące gdzieś w rogu pokoju dawało jako takie oświetlenie.  Ma na sobie koszulę z krótkim rękawem. Po cichu podchodzę bliżej. Nate siedzi tyłem do mnie, nie rusza się. Na początku miałam zamiar wbiec tu ze złością, ale w tej atmosferze, pokoju, zachowaniu chłopaka…coś jest nie tak.
-Nate...? –Nie widzę twarzy chłopaka, ale dostrzegam zarysy jego sylwetki. Ten mrok mnie przeraża. I cisza. Ta cisza jest gorsza, od najgłośniejszych krzyków.
-Czy ja umarłem…? –Ma ochrypły głos, kaszle chwilę i podnosi się, ale wciąż odwrócony jest do mnie plecami. –A więc niebo i piekło nie różnią się tak bardzo od ziemi. Czy ja umarłem…? Skoro ty tu jesteś…Albo jestem martwy, albo ty jesteś duchem, który postanowił nawiedzać moją umęczoną duszę. –Odraca się, widzę jego oczy.
-Elodie. Czy ja umarłem? – Łzy zbierają mi się w kącikach oczu. Kiwam przecząco głową. Nate mruży oczy, starając się przyjrzeć się uważniej, czy przypadkiem nie jestem zjawą. Podchodzi do mnie i przykłada rękę do mojego policzka. Następnie zsuwa ją na moje serce. Szybko bijące serce.
-Żyjesz, Elodie. Naprawdę. Mówili mi… -Zagryza wargę i zaciska oczy. Następnie zdenerwowany uderza pięścią o ścianę. I wtedy doznaję szoku. Przy lampie mogę teraz dostrzeć Nate’a dokładniej. Ma rozpiętą koszulę, cała jego klatka piersiowa, cały przód, wszędzie są siniaki i krwawe rany. Nawet na twarzy, choć nie aż tak bardzo. Dłonie…gdy uderzył pięścią, rana na jego dłoni otwarła się, i krew sączy się powoli na podłogę. Nie patrzy na mnie, spogląda w dół, zawstydzony, pokonany. Podchodzę bliżej i ściągam jego koszulę. Zasłaniam usta ręką. Plecy ma tak fioletowo-czerwone od siniaków, krwi, blizn, że nie widać już kawałka zdrowej skóry. Łzy ciekną mi po policzku. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak musiał cierpieć. Chłopak przerywa ciszę.
-Wiesz, że za to, że ci to pokazałem, oberwę jeszcze mocniej…? –Kiwam głową, płaczę, a gdy jego głowa znów opada, obejmuję ją dłońmi. Nate znów siada na łóżku. Przełykam ślinę i zbliżam się do niego. Zrywam kawałek prześcieradła i owijam mu wokół krwawiącej ręki, nie potrafiąc zatrzymać łez. Jak człowiek człowiekowi może wyrządzić aż taką krzywdę? Nate podnosi mój podbródek i patrzy mi prosto w oczy.
-Myślałem, że nie żyjesz. Że wtedy w lesie…postrzelili cię śmiertelnie. Rick mówił, że zginęłaś. –Uśmiechnął się sam do siebie. –Ale byłem naiwny. –Poważnieje. Zbliża do mnie twarz i kontynuuje. –Ale może to też była kara. Same cielesne rany może nie były według nich wystarczające. Zdrada karana jest najwyżej. W sumie, gdy tylko powiedzieli, że nie żyjesz…że nie żyjesz przeze mnie…to mi już było wszystko jedno, co ze mną zrobią. Wszystko było kłamstwem? Naprawdę coś ci było czy oni chcieli mnie wykończyć? –Siadam koło niego i podnoszę dolny róg bluzki. Na moim lewym boku widać zszytą bliznę po postrzale.
-Ledwo udało mi się przeżyć. –Nate wyciąga rękę i delikatnie, jakbym była z porcelany dotyka ranę. Drży.
-Ale teraz wiem, że muszę przeżyć. Przeżyć i gołymi rękami rozwalić tego dupka, który ci to zrobił. – Mimo, że zdradził nas, tak po prostu, a może nie po prostu, ale zdradził, nie potrafię pozbyć się współczucia. Zrobili mu tyle krzywd…I to ci, których uznawałam za tych dobrych. Nie mogę sobie wyobrazić Ricka i Jasona spokojnie przyglądających się biciu Nate’a. A może to oni sami wykonywali wyrok. Powoli sunę palcami po jego skórze, dotykam siniaków, przyglądam się jego ciepłym ramionom, a Nate tylko patrzy na mnie i pozwala mi robić z nim co tylko chcę. Parę kropel moich łez upada na jego plecy, gdy już nie wytrzymuję. Przybliża mnie do siebie i głaszcze jak małego szczeniaczka.
-Cii, Elodie, nie płacz. Jest dobrze… -Spoglądam mi prosto w załzawione oczy. –Ale muszę stąd uciec. Zginę lub ucieknę. Proszę, gdybym dziś widział cię ostatni raz…chciałbym móc znów cię pocałować. –Zgadzam się, zgadzam się na wszystko, byleby tylko choć na chwilę pomóc mu zapomnieć o bólu. Przez chwilę przed oczami mam Jasona. Leżącego obok mnie. Czekającego na moje przebudzenie przez tyle dni. A potem już tylko usta Nate’a. Jego wargi są tak gorące, moje –słone od łez. Trzyma ręce na moich policzkach i całuje. Zimnymi dłońmi dotykam jego gorących pleców, a Nate wyciąga rękę i chwyta ją, moją rękę, nie przestając całować. Powieki mam zamknięte, wciąż klęczymy na łóżku, aż w końcu dotykam plecami ściany, przy której łóżko się kończy. Gdy Nate mnie całuje, mam wrażenie, że się topię. Topię w jego ramionach, rozpływam się pod wpływem żaru jego ciała. Żarówka już nie jest potrzeba, przyzwyczajamy się do ciemności. Musimy zaczerpnąć oddechu. Nate całuje moje policzki, potem szyję, jestem cała czerwona, podnoszę jego głowę, i znów całuję jego usta. Jesteśmy żywymi płomieniami ognia. Nate jest tak blisko, że słyszę uderzenia jego serca. Szybkie i głośne. Nate odsuwa się ode mnie na milimetry, gładzi ręką mój policzek. Przestaliśmy w odpowiedniej chwili, bo parę sekund później do pokoju wchodzi strażnik i każe mi już wyjść. Nim wychodzę chłopak szepcze mi tylko „Gdybym mógł całować cię codziennie tak jak dzisiaj, żaden bicz i żadna ręka nie byłaby dla mnie straszna. Będę na ciebie jutro czekać, proszę, przyjdź”. I wychodzę, zaczerwieniona, ciepła, zupełnie zdezorientowana. Miałam być zła, wściekła, w końcu zapomnieć o nim raz na zawsze, tymczasem wyszło zupełnie na odwrót.
Mam nadzieję, że nikt nie zauważy, jak bardzo się rumienię.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ostatnio rozdział był króciutki,  więc mam nadzieję, że ten was zadowoli :) Ach, no i pozdrawiam Alpalamę, która prosiła mnie, o pozdrowienia, także -Pozdrawiam ;D
Dziękuję wszystkim za miłe słowa motywacji, na które nie odpowiadam pod każdym komentarzem więc odpowiadam tutaj. Gdyby nie wy, nie napisałabym kolejnych rozdziałów :)
P.S. Rozdział 11 już w drodze ;)

11 komentarzy:

  1. Ale cudowny rozdział, na prawdę niesamowicie piszesz. Czekam ze zniecierpliwieniem na ciąg dalszy! :).

    OdpowiedzUsuń
  2. genialne, czekam na następne. ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudne. Jesteś geniuszem!
    Ale Elodie! Co z Jasonem? Hm? ;)
    Kocham <3
    Nika

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne i nie mogę się doczekać następnego rozdziału ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Naprawdę fajne opowiadanie. Chyba najlepsze jakie w życiu czytałam. Masz ogromny talent i nie zmarnuj tego

    OdpowiedzUsuń
  6. Jason ♥ so sweet :3

    OdpowiedzUsuń
  7. Masz talent ! Przerób to na książkę . Pięknie dobrane określenia ,i do tego piszesz bardzo obrazowo ! Świetne , będę zaglądać ;3

    OdpowiedzUsuń
  8. Hm... Świetne :P xd Szkoda ze nie czytałam od początku bo teraz nic nie rozumiem xd ale chyba zacznę od 1 rozdziału xd http://kolorowozakreceni.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie czytałam od początku, więc nie rozumiem..Ale chyba się skusze i przeczytam :P
    http://mzmzycie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Nic dodać, nic ująć :)
    Naprawdę super :)
    http://aga-worldfashion.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń