Powoli
otwieram oczy. Oślepia mnie błysk drażniącego, jasnego światła, a po chwili
dostrzegam stojące nade mną postacie. Są rozmazane i chyba coś mówią ale słyszę
tylko nierównomierny bełkot. Odsuwają się ode mnie i wychodzą, a moje oczy
tymczasem przyzwyczajają się do jasności. To miejsce wygląda zupełnie jak…podziemna
baza wojskowa z której uciekliśmy parę dni temu! Powoli się podnoszę, z trudem
opierając się na rękach. Sterylnie białe krzesła, metalowe łóżko…Aż nagle, moje
serce przestaje bić.
-J-Jason..? – Chłopak siedzi do mnie tyłem, ale na dźwięk mojego głosu podnosi
się i odwraca do mnie. Ma podkrążone oczy, od braku snu czy płaczu? Podchodzi
bliżej i uśmiecha się.
-Księżniczka jak widzę znowu wypoczywa w nieskończoność. –Również ja wymuszam
uśmiech na obolałej twarzy. Gdy podnoszę się wyżej, gwałtownie upadam na
poduszkę. Wyję z bólu i łapię się za lewy bok. Jason robi się zdenerwowany,
podnosi kołdrę i uspokaja mnie:
-Jezu, Elodie, wszystko w porządku..? Po prostu połóż się spokojniej, zaraz ci
przejdzie. –Zakrywa mnie, a ja nabieram parę kolejnych wdechów, chcę pytać,
pytać o wszystko, ale ból nie daje mi mówić. Chłopak wciąż jest zdenerwowany i
wychodzi z pomieszczenia. Minutę później do pokoju wbiega Cindy, Rick i
bliźniaczki. Wyglądają na zmartwionych, wszyscy obeszli mnie dookoła i
zaczynają coś paplać bez sensu. „Jak się czujesz?”, „Boli cię coś?” „Nie jesteś
zmęczona lub głodna?” .Cindy dostaje zadyszki a ja chwytam Ricka i podciągam
bliżej. Staram się wydusić z siebie jakieś słowa.
-Rick..co mi…gdzie my…Jason…Nate..ee? –Brzmię jak osiemdziesięciu letnia
kobieta z astmą, ale Rick chyba zrozumiał o co chciałam zapytać. Podciąga
krzesło, delikatnie wyprasza dziewczyny słowami „Ona musi trochę odpocząć” , i
zaczyna.
-Pamiętasz wtedy…wtedy w lesie, oni cię postrzelili. Nas trafili tylko jakimiś
kulkami usypiającymi czy innym badziewiem. Oni czyli wrodzy żołnierze. Ale ty oberwałaś z prawdziwej broni. Nie
wiem, co się stało z tobą później, bo spałem, ale obudziliśmy się wszyscy mniej
więcej parę godzin później w wozie transportowym. Ty też tam leżałaś. Byłaś
cała zakrwawiona, serce tak słabo ci biło a wnętrzności dosłownie wypływały ci
z..no e, ciebie. Jezu, El, ty po prostu byłaś tam…martwa. Wszyscy robiliśmy co
tylko się dało, byś przeżyła. I wtedy Jason powiedział, że tam gdzie nas wiozą
na pewno nie przeżyjesz. Jako, że ja i on mamy coś w rodzaju..naprowadzacza?
Każdy żołnierz ma takie coś. Każdy żołnierz od spraw specjalnych. Wystarczy
nacisnąć a w głównej bazie pojawi się informacja, że jesteśmy w zagrożeniu. To
był cud, CUD, że udało im się nas znaleźć, zanim dowieźli nas do wrogów. Na
szczęście naszych przybyło liczniej, ich było 50, nas 100, więc przejęli wóz
transportowy i wszystkich razem z nim. Dojechaliśmy do kolejnej z dziesięciu
podziemnych baz naszego kraju i od razu trafiłaś na ostry dyżur. Przez pierwsze
dni, myśleliśmy, że to już koniec…Cindy tyle wypłakała…a, no a Jason tu
siedział cały ten czas. Jakieś dwa tygodnie. A co do Nate’a…nie sądzę, by był
warty słów. To ten dupek nas wydał, współpracował z nimi, cholera wie jak
długo, a teraz trzymają go w jakimś pomieszczeniu i czeka na wyrok. Nikt nie
wie, co z nim zrobić, opinie są bardzo podzielone. Gdy mógł poprosić o jakąś
jedną rzecz, cokolwiek do jego pustego „pokoju”, poprosił o ciebie. Uch, no to
streściłem ci to wszystko mniej więcej. Co ty na to? –Rick sięgnął po szklankę
wody leżącą na moim stoliku a ja…nic. Nie mogę powiedzieć nic. Tyle tu się
wydarzyło, gdy ja byłam nieprzytomna. Tyle łez, tyle cierpienia. Cud. „To był
cud, że przeżyłaś”.
-Co…co mu powiedzieliście, gdy poprosił o…mnie? –Nie mogę sobie nawet
wyobrazić. Dlaczego…dlaczego on to zrobił? Zdradził nas? Wydał? Rick robi
nietęgą minę, wdech i z niechęcią mówi:
-Powiedzieliśmy mu prawdę. Że jesteś nieprzytomna, leżysz teraz na oddziale
specjalnym, bo kula jednego z jego kumpli przeszyła twoje ciało na wylot. Mówiliśmy
że jesteś w krytycznym stanie, że nie budzisz się już od dwóch tygodni, że…
-…umarłam? Powiedzieliście mu…że…umarłam, Rick? –W tym momencie do pokoju
wchodzi trzech gości ubranych w lekarskie kitle i Jason. Wypraszają Ricka z
pokoju. Jason powiedział mu coś na stronie, ale niestety nie słyszałam.
Następnie podchodzi do mnie i zdenerwowany pokazuje lekarzom mój bok. Ci kręcą
się wokoło a mnie zbierają się łzy w oczach. Kolejne igły wbijają mi się w
ciało. Z każdym oddechem, z każdym poruszeniem brzucha, czuję, jakbym
powiększała dziurę w boku. Na poduszkę spada łza. Jason stoi tylko obok mnie,
przy mnie, ale nic nie mówi. Pociągam nosem i proszę o jakieś znieczulenie, ale
w odpowiedzi słyszę tylko „W twoim stanie to niestety niemożliwe”. Patrzę
błagalnie na Jasona. Wygląda jakby zaraz miał się rozpłakać, bo ja płaczę.
Wyciągam rękę, na tyle ile daję radę. Chłopak chwyta ją, w swoje ciepłe ręce.
-Jason..proszę…zostań… -Nie mogę, nie mogę powstrzymać krzyku, gdy któryś z
lekarzy ucina mi coś w środku. Chłopak kiwa głową i przykłada moją rękę do ust.
Chcę podnieść się, zobaczyć, ale wszyscy od razu kładą moją głowę z powrotem na
poduszkę.
-Córka dowódcy musi być silna. Wytrzymaj mała, dasz radę… -Po policzkach
ściekają mi łzy, zaciskam zęby na kawałku kołdry aby nie krzyknąć z bólu.
Ściskam rękę Jasona i tylko ona daje mi oparcie. Staram się oddychać równo,
miarowo, ale po pewnym czasie próbuję w ogóle oddychać.
-Gdyby coś się stało…coś…coś nie wyszło… -Przerwa na zaciśnięcie powiek i
powstrzymanie łez. –Proszę..przekaż Cindy, Rickowi… -Wydaję z siebie cichy
pisk. Jason podnosi drugą rękę, zamykając mi usta, a następnie ociera mi łzy
końcem rękawa.
-Sama im to przekażesz. Gdy tylko to ustrojstwo się skończy. Swoją drogą, jakiś
bardzo niemiły pan, nieustannie dźga mnie łokciem w biodro! –Patrzy na lekarza
stojącego obok, który natychmiast odsuwa się odrobinkę od Jasona i kręci głową
coś szepcząc. Uśmiecham się, rozbawiona. W tym całym cierpieniu, w tym całym
bólu uśmiecham się. Czuję się dobrze. Gdy chłopak zauważa mój uśmiech, od razu
się rozpogadza, co wygląda trochę komicznie, z tymi jego podkrążonymi oczami.
-Podobno ty…wpadłeś na pomysł by użyć naprowadzaczy. Gdyby nie ty… -oddycham
ciężko, zmęczona bólem.
-Oj, wiem, to było tak pomysłowe, że powinienem za to dostać jakiś order. Tak w
ogóle powinni mnie nagrodzić, że wytrzymuję z taką małą, zadziorną panienką jak
ty. –Jego słodki uśmiech to najlepsze znieczulenie. Odwdzięczam mu się tym
samym. Gdy po pewnym czasie lekarze wychodzą, zostajemy sami. Jestem senna jak
nigdy dotąd. Jason również ma zamiar wyjść, ale nie puszczam jego ręki. Patrzy
na mnie, zdezorientowany.
-El…?
-Zostań, proszę. –Czuję się okropnie, że każę mu kolejną noc spędzić tutaj, a
nie w jego łóżku. Chłopak lekko się uśmiecha i kieruje się w stronę krzeseł. Ja
jednak, ciągnę go za rękę.
-Zostań przy mnie. W razie ataku potworów, zombie, wampirów, ciebie dopadną
pierwszego. –Patrzę centralnie w jego duże, ciemne, rozbawione oczy. Ściąga
kurtkę, buty i kładzie się obok mnie, obejmując mnie od tyłu rękami. Jest mi
ciepło. Bezpiecznie. Wsłuchując się w jego oddech, zasypiam.
*
-No proszę, proszę..! –Powoli otwieram oczy, zaspana jednak wypoczęta. Mimo
wszystko się uśmiecham.
-Hej, Rick. –Czuję się znacznie lepiej, podnoszę głowę, i siadam na łóżku. Na
stoliku leży cieplutkie, parujące śniadanie. Rozglądam się po pokoju, ale
Jasona już nie ma. Przeprowadzam krótką rozmowę z Rickiem, chcę znać szczegóły
wydarzeń ostatnich tygodni. Później wstaję, przebieram się i z niedowierzeniem
spaceruję po pokoju. –Niesamowite, jak tym gościom udało się opanować tak
okropną ranę.
-Są wyszkoleni. Niesamowite jest to, że wytrzymałaś całą operację bez
znieczulenia. –Gdy przypominam sobie wczorajszy dzień, lekko się czerwienię.
Muszę dziś coś zrobić. Jakoś pomóc. Wyjaśnić wszystkie niewyjaśnione sprawy. I
chyba wiem, od czego zacznę.
-Chcę się widzieć z Nate’em. –Rick gwałtownie się wyprostowuje. Potem patrzy na
mnie, wielkimi oczami.
-Nie sądzę, żeby teraz był na to najlepszy…czas…ee. Po południu owszem, ale nie
teraz. –Mam ochotę zapytać dlaczego, ale w sumie nie robi mi to większej
różnicy. Idę spotkać się z Cindy. Na pewno jest przerażona tym wszystkim. Gdy
pytam o nią Ricka, chłopak się czerwieni.
-Ona.. śpi.
-Okej, to poczekam, aż się obudzi.
-Jest u mnie. –Zawstydzony chłopak drapie się w tył głowy i przygryza wargę.
–Wiem co sobie myślisz, ale do niczego nie doszło. Zapewniam cię. –Mam ochotę
wybuchnąć śmiechem. Uspokoić jakoś Ricka, że to i tak nie moja sprawa, i nie
obchodzi mnie, czy są razem czy nie. Znaczy, jasne, cieszę się, ale nie mam
zamiaru w to ingerować. W końcu oboje wychodzimy z pokoju.
Cały dzień włóczyłam się po bazie, nie miałam pojęcia, że „do południa” będzie
trwało aż tak długo. Ale jest mi źle z tym co się stało i raz na zawsze muszę
zacząć grać w otwarte karty. Gdy w końcu pozwolono mi się zobaczyć z Nate’em,
oniemiałam. Chłopak siedział na łóżku, wokół panował półmrok. Tylko słabe
światło wiszące gdzieś w rogu pokoju dawało jako takie oświetlenie. Ma na sobie koszulę z krótkim rękawem. Po
cichu podchodzę bliżej. Nate siedzi tyłem do mnie, nie rusza się. Na początku miałam
zamiar wbiec tu ze złością, ale w tej atmosferze, pokoju, zachowaniu chłopaka…coś
jest nie tak.
-Nate...? –Nie widzę twarzy chłopaka, ale dostrzegam zarysy jego sylwetki. Ten
mrok mnie przeraża. I cisza. Ta cisza jest gorsza, od najgłośniejszych krzyków.
-Czy ja umarłem…? –Ma ochrypły głos, kaszle chwilę i podnosi się, ale wciąż
odwrócony jest do mnie plecami. –A więc niebo i piekło nie różnią się tak
bardzo od ziemi. Czy ja umarłem…? Skoro ty tu jesteś…Albo jestem martwy, albo
ty jesteś duchem, który postanowił nawiedzać moją umęczoną duszę. –Odraca się,
widzę jego oczy.
-Elodie. Czy ja umarłem? – Łzy zbierają mi się w kącikach oczu. Kiwam przecząco
głową. Nate mruży oczy, starając się przyjrzeć się uważniej, czy przypadkiem
nie jestem zjawą. Podchodzi do mnie i przykłada rękę do mojego policzka.
Następnie zsuwa ją na moje serce. Szybko bijące serce.
-Żyjesz, Elodie. Naprawdę. Mówili mi… -Zagryza wargę i zaciska oczy. Następnie
zdenerwowany uderza pięścią o ścianę. I wtedy doznaję szoku. Przy lampie mogę
teraz dostrzeć Nate’a dokładniej. Ma rozpiętą koszulę, cała jego klatka
piersiowa, cały przód, wszędzie są siniaki i krwawe rany. Nawet na twarzy, choć
nie aż tak bardzo. Dłonie…gdy uderzył pięścią, rana na jego dłoni otwarła się,
i krew sączy się powoli na podłogę. Nie patrzy na mnie, spogląda w dół,
zawstydzony, pokonany. Podchodzę bliżej i ściągam jego koszulę. Zasłaniam usta
ręką. Plecy ma tak fioletowo-czerwone od siniaków, krwi, blizn, że nie widać
już kawałka zdrowej skóry. Łzy ciekną mi po policzku. Nie mogę sobie nawet
wyobrazić, jak musiał cierpieć. Chłopak przerywa ciszę.
-Wiesz, że za to, że ci to pokazałem, oberwę jeszcze mocniej…? –Kiwam głową,
płaczę, a gdy jego głowa znów opada, obejmuję ją dłońmi. Nate znów siada na
łóżku. Przełykam ślinę i zbliżam się do niego. Zrywam kawałek prześcieradła i
owijam mu wokół krwawiącej ręki, nie potrafiąc zatrzymać łez. Jak człowiek
człowiekowi może wyrządzić aż taką krzywdę? Nate podnosi mój podbródek i patrzy
mi prosto w oczy.
-Myślałem, że nie żyjesz. Że wtedy w lesie…postrzelili cię śmiertelnie. Rick
mówił, że zginęłaś. –Uśmiechnął się sam do siebie. –Ale byłem naiwny. –Poważnieje.
Zbliża do mnie twarz i kontynuuje. –Ale może to też była kara. Same cielesne
rany może nie były według nich wystarczające. Zdrada karana jest najwyżej. W
sumie, gdy tylko powiedzieli, że nie żyjesz…że nie żyjesz przeze mnie…to mi już
było wszystko jedno, co ze mną zrobią. Wszystko było kłamstwem? Naprawdę coś ci
było czy oni chcieli mnie wykończyć? –Siadam koło niego i podnoszę dolny róg
bluzki. Na moim lewym boku widać zszytą bliznę po postrzale.
-Ledwo udało mi się przeżyć. –Nate wyciąga rękę i delikatnie, jakbym była z
porcelany dotyka ranę. Drży.
-Ale teraz wiem, że muszę przeżyć. Przeżyć i gołymi rękami rozwalić tego dupka,
który ci to zrobił. – Mimo, że zdradził nas, tak po prostu, a może nie po
prostu, ale zdradził, nie potrafię pozbyć się współczucia. Zrobili mu tyle
krzywd…I to ci, których uznawałam za tych dobrych. Nie mogę sobie wyobrazić
Ricka i Jasona spokojnie przyglądających się biciu Nate’a. A może to oni sami
wykonywali wyrok. Powoli sunę palcami po jego skórze, dotykam siniaków,
przyglądam się jego ciepłym ramionom, a Nate tylko patrzy na mnie i pozwala mi
robić z nim co tylko chcę. Parę kropel moich łez upada na jego plecy, gdy już
nie wytrzymuję. Przybliża mnie do siebie i głaszcze jak małego szczeniaczka.
-Cii, Elodie, nie płacz. Jest dobrze… -Spoglądam mi prosto w załzawione oczy. –Ale
muszę stąd uciec. Zginę lub ucieknę. Proszę, gdybym dziś widział cię ostatni
raz…chciałbym móc znów cię pocałować. –Zgadzam się, zgadzam się na wszystko,
byleby tylko choć na chwilę pomóc mu zapomnieć o bólu. Przez chwilę przed
oczami mam Jasona. Leżącego obok mnie. Czekającego na moje przebudzenie przez
tyle dni. A potem już tylko usta Nate’a. Jego wargi są tak gorące, moje –słone od
łez. Trzyma ręce na moich policzkach i całuje. Zimnymi dłońmi dotykam jego
gorących pleców, a Nate wyciąga rękę i chwyta ją, moją rękę, nie przestając
całować. Powieki mam zamknięte, wciąż klęczymy na łóżku, aż w końcu dotykam
plecami ściany, przy której łóżko się kończy. Gdy Nate mnie całuje, mam
wrażenie, że się topię. Topię w jego ramionach, rozpływam się pod wpływem żaru
jego ciała. Żarówka już nie jest potrzeba, przyzwyczajamy się do ciemności.
Musimy zaczerpnąć oddechu. Nate całuje moje policzki, potem szyję, jestem cała
czerwona, podnoszę jego głowę, i znów całuję jego usta. Jesteśmy żywymi
płomieniami ognia. Nate jest tak blisko, że słyszę uderzenia jego serca.
Szybkie i głośne. Nate odsuwa się ode mnie na milimetry, gładzi ręką mój
policzek. Przestaliśmy w odpowiedniej chwili, bo parę sekund później do pokoju
wchodzi strażnik i każe mi już wyjść. Nim wychodzę chłopak szepcze mi tylko „Gdybym
mógł całować cię codziennie tak jak dzisiaj, żaden bicz i żadna ręka nie byłaby
dla mnie straszna. Będę na ciebie jutro czekać, proszę, przyjdź”. I wychodzę,
zaczerwieniona, ciepła, zupełnie zdezorientowana. Miałam być zła, wściekła, w końcu
zapomnieć o nim raz na zawsze, tymczasem wyszło zupełnie na odwrót.
Mam nadzieję, że nikt nie zauważy, jak bardzo się rumienię.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ostatnio rozdział był króciutki, więc mam nadzieję, że ten was zadowoli :) Ach, no i pozdrawiam Alpalamę, która prosiła mnie, o pozdrowienia, także -Pozdrawiam ;D
Dziękuję wszystkim za miłe słowa motywacji, na które nie odpowiadam pod każdym komentarzem więc odpowiadam tutaj. Gdyby nie wy, nie napisałabym kolejnych rozdziałów :)
P.S. Rozdział 11 już w drodze ;)
Ale cudowny rozdział, na prawdę niesamowicie piszesz. Czekam ze zniecierpliwieniem na ciąg dalszy! :).
OdpowiedzUsuńgenialne, czekam na następne. ;3
OdpowiedzUsuńsuuuper.
OdpowiedzUsuńCudne. Jesteś geniuszem!
OdpowiedzUsuńAle Elodie! Co z Jasonem? Hm? ;)
Kocham <3
Nika
Świetne i nie mogę się doczekać następnego rozdziału ♥
OdpowiedzUsuńNaprawdę fajne opowiadanie. Chyba najlepsze jakie w życiu czytałam. Masz ogromny talent i nie zmarnuj tego
OdpowiedzUsuńJason ♥ so sweet :3
OdpowiedzUsuńMasz talent ! Przerób to na książkę . Pięknie dobrane określenia ,i do tego piszesz bardzo obrazowo ! Świetne , będę zaglądać ;3
OdpowiedzUsuńHm... Świetne :P xd Szkoda ze nie czytałam od początku bo teraz nic nie rozumiem xd ale chyba zacznę od 1 rozdziału xd http://kolorowozakreceni.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńNie czytałam od początku, więc nie rozumiem..Ale chyba się skusze i przeczytam :P
OdpowiedzUsuńhttp://mzmzycie.blogspot.com
Nic dodać, nic ująć :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę super :)
http://aga-worldfashion.blogspot.com/